Często wymagana jest jeszcze odpowiednia frekwencja. Zasady muszą być jasne przed głosowaniem i przestrzegane po nim. W innym wypadku referenda, czyli pytanie obywateli o zdanie, nie mają sensu.
W czerwcu Brytyjczycy zaskoczyli siebie i cały świat, wybierając opuszczenie UE. Od tej pory miotali się między różnymi odmianami pożegnania: Brexitem light, Brexitem hard i pseudo-Brexitem. Teraz się okazało, że może nie będzie żadnego Brexitu, bo – jak orzekł w czwartek Wysoki Trybunał – o sprawie musi zadecydować parlament, a nie rząd. Bo to parlament jest suwerenem.
Na drodze do głosowania w parlamencie jeszcze wiele się może wydarzyć, ale jeżeli do niego dojdzie, to posłowie staną przed pokusą, by odmienić wyrok społeczeństwa. Trudno wręcz sobie wyobrazić, pod jak wielkim naciskiem polityków z innych krajów, nie tylko unijnych, lobby finansowego, przemysłowców, mediów i celebrytów się znajdą. By tylko nie doszło do Brexitu.
Wystąpienie tak ważnego kraju jak Wielka Brytania zagraża przyszłości Unii Europejskiej (choć nie aż tak bardzo, jak się wydawało jeszcze chwilę po brytyjskim referendum). Oczywiście, nie leży też w interesie Polski i Polaków, pozbawia nas bowiem sojusznika w kwestiach bezpieczeństwa i polityki wschodniej.
Ale igranie z wyrażoną w referendum wolą Brytyjczyków również stanowi bardzo poważne zagrożenie – dla UE i całego Zachodu. Zachodnie społeczeństwa i tak podejrzliwie patrzą na poczynania establishmentu. Jedni protestują na ulicach przeciwko zawieranym w gabinetach porozumieniom, inni czekają tylko na wybory, w których będą się mogli zemścić na tych, co u władzy są od zawsze i robią wszystko, by nie dopuścić do prawdziwych zmian.