To jest 106., ostatni, szczyt Unii Europejskiej z udziałem Angeli Merkel. Niewiele jest krajów, którym będzie tak brakowało jej zdolności koncyliacyjnych, jak Polsce. Na następne spotkanie przywódców „27" w Brukseli w grudniu najpewniej przyjedzie Olaf Scholz, który ma o wiele bardziej pryncypialne podejście do rządów prawa nad Wisłą. Dobrze by więc było, gdyby Mateusz Morawiecki skorzystał z możliwości kompromisu, jaki zarysowuje odchodząca kanclerz.

Jego zasadniczym elementem jest odsunięcie „atomowego" scenariusza, w którym rząd musi się zobowiązać do niestosowania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie granic prymatu prawa europejskiego, zanim otrzyma wypłaty z unijnego budżetu. W zamian, przynajmniej w odniesieniu do Funduszu Odbudowy, Unia oczekiwałaby wypełnienia znacznie bardziej punktowych zapisów lipcowego orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE, w tym przede wszystkim likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

Czytaj więcej

Unijny szczyt ws. rosnących cen energii. Polska proponuje zmiany

Wściekłość eurodeputowanych na to, co postrzegają jako nadmierną uległość Komisji Europejskiej wobec Polski, oraz irytacja w tej sprawie krajów Beneluksu i państw nordyckich pokazują, jak wielu przeciwników ma taki kompromis. Wystarczy, że któryś z dużych krajów przyłączy się do tej krytyki, a cała konstrukcja kreślona w Berlinie runie. W ostatnich dniach Mateusz Morawiecki nie szczędził ostrych słów pod adresem „szantażu finansowego" ze strony Unii. Powtarzał, że „nie umawialiśmy się" na przejmowanie przez TSUE nowych kompetencji. Ale też sygnalizował, że jest gotowy wypełnić punktowe warunki pozwalające uwolnić Fundusz Odbudowy.

Jeśli obie strony zdołałyby dojść do porozumienia w sprawie takiego programu minimum, pozwoliłoby to oczyścić przedpole dla szerszej dyskusji w przyszłym roku o zasadach ustrojowych Unii, a także niezawisłości sądownictwa i praworządności w Polsce. Taki głębszy oddech będzie bardzo potrzebny, gdy już zabraknie tonującego wpływu Angeli Merkel.