Niewątpliwie siła uderzenia o przedni fotel feralnego Audi (pewnie tak doszło do obrażeń) była bardzo duża. A co by się stało, gdyby samochód jechał jeszcze szybciej? Gdyby siła uderzenia w drzewo była jeszcze większa? Wtedy nacisk na organy pasażera wzrasta wykładniczo, tłumaczył mi zaprzyjaźniony lekarz, i dewastacje mogły być śmiertelne. Szczęśliwie do nich nie doszło, choć pewnie pani premier jechała bez zapiętych pasów.
Cóż, zaufanie do kierowców BOR było wystarczająco wysokie. Czy takie jednak być powinno? Warszawscy taksówkarze i byli pracownicy Biura Ochrony Rządu mają w tej kwestii wątpliwości. Powtarzają jednym głosem, że kierowcy służb ochrony wysokiej rangi polityków nie przejmują się żadnymi regułami ruchu drogowego. Przekonanie o ważności misji i przecenianie własnych umiejętności zbyt często prowadzi do przekraczania niebezpiecznej granicy ryzyka. A licznymi na to dowodami są dziesiątki tego typu zdarzeń, jak choćby oświęcimski wypadek pani premier, problemy z kołem w limuzynie prezydenta, kraksy Antoniego Macierewicza, czy Bartosza Kownackiego.
Czytaj więcej:
Poważne obrażenia premier Szydło po wypadku w Oświęcimiu
Jakoś nie udało się z nich wyciągnąć wniosków, a dodatkowe ukrywanie szczegółów wypadku w Oświęcimiu, w tym obrażeń pani premier, to nic innego jak próba utrzymania ciszy nad niewygodną trumną.
W „Rzeczpospolitej” uważamy, że trzeba ją przerwać i ukarać prawdziwie winnych automobilowych szaleństw, nawet jeśli są oficerami eskortującymi polskich polityków. Taka kara może spełnić rolę prewencyjną. Nauczyć ich nie tylko kultury jazdy, ale też zwiększyć bezpieczeństwo ludzi, którzy odpowiadają za polskie państwo.