"My uznamy waszych protegowanych, jeśli wy uznacie naszych…". Abchazja i Naddniestrze nie mogą się doczekać chwili, gdy staną się częścią tej wielkiej licytacji. Do precedensu Kosowa będą się też odwoływać wszystkie ludy bez państwa, niepomne zastrzeżeń, że dawna prowincja serbska stanowi pod względem prawnym wyjątek.
Na mapie politycznej Europy Kosowo pojawia się dzięki prawu do samostanowienia, które przed 90 laty zaczął wcielać w życie w Starym Świecie prezydent USA Woodrow Wilson. Trudno sarkać na tę zasadę, skoro i II Rzeczpospolita siadła dzięki niej do stołu negocjacyjnego w Wersalu. Wówczas jednak Europa wyłaniała się z wielkiej wojny, w której upadły cesarstwa. Pacyfikacje i czystki, których dokonywały jednostki specjalne wysyłane przez Slobodana Miloševicia do Kosowa, obciążają poważnie sumienia Serbów, wojną jednak nie były. Serbia zaś nie upadła, przeciwnie - zdołała własnymi siłami obalić dyktatora i od siedmiu lat jest demokratycznym państwem. A dziś traci właśnie część swego terytorium.
Co zyskuje Unia Europejska? Dwa miliony euroentuzjastów oraz rozstrzygnięcie zamrożonego od 1999 roku problemu. Teraz sprawy mogą - choć nie muszą - pójść w dobrym kierunku, a unijne i NATO-wskie zaangażowanie na Bałkanach może zacząć się zmniejszać.
To niemało. Warto jednak pamiętać, że Unia musi nie tylko utrzymać swą misję, ale i wziąć na siebie pokaźną część kosztów utrzymania Kosowa, które nigdy dotąd nie zdołało się wybić na niezależność gospodarczą. Przyjdzie się jej też zmierzyć z żalem milionów Serbów ? rozgoryczonych, w swym przekonaniu wręcz zdradzonych. Jak przekonać ich, by w polityce wewnętrznej nie postawili na skrajnych szowinistów, a w zagranicznej - na Rosję?
To właśnie najtrudniejsze zadanie stojące przed Unią. Także przed Polską.