Gdybym to na przykład dzisiaj przeczytał o tworzeniu przez Andrzeja Leppera "thinktanku" mającego być zapleczem intelektualnym Samoobrony, uznałbym, że komuś, kto tę notkę zmyślił, dowcip wyjątkowo nie dopisał. Ale przeczytałem ją kilka dni temu i potwierdziłem w źródłach: Lepper faktycznie tworzy sobie intelektualne zaplecze. Tego się nawet nie da obśmiać, bo jak? Że przede wszystkim powinien tam zaprosić seksuologów? Że będzie się tam wymyślać nowe sposoby wyłudzania kredytów? Nie, fakt sam w sobie jest śmieszniejszy od wszelkich komentarzy.
Gdybym akurat dzisiaj dowiedział się z mediów, że to wielki negocjacyjny sukces prezydenta, iż po wielu buńczucznych żądaniach ustąpił i zgodził się w zasadzie bezwarunkowo ratyfikować układ, który swego czasu, po wielu buńczucznych zapowiedziach, zgodził się podpisać, ustępując w zasadzie bezwarunkowo, i wtedy to też był jego wielki negocjacyjny sukces… No, ale to także nie jest wiadomość zmyślona na 1 kwietnia. I kto tu podskoczy z jakimiś konwencjonalnymi żartami o zmutowanym prawdziwku wielkości dębu, maluchu na baterie słoneczne czy lądowaniu UFO?
1 kwietnia proponuję przerobić na święto nadziei. Bo tego jedynego dnia, czytając gazety, mam nadzieję, że przynajmniej jeden z nonsensów naszego życia publicznego, przynajmniej jedna z durnot, o których się dowiaduję, jutro zostanie zdementowana jako primaaprilisowy żart. Wiem, że jutro ta nadzieja się rozwieje. Ale pozwólcie mi ją mieć jeszcze dziś do wieczora.
Skomentuj na blog.rp.pl/ziemkiewicz