Chodzi nie tylko o radykalne zwiększenie telewizyjnej oferty i poprawę jej jakości, ale i o nowe częstotliwości dla telefonii komórkowej i szerokopasmowego Internetu. Czyli o łączność, która jest krwiobiegiem współczesnej cywilizacji.

Sprawę nie tak łatwo przełożyć na doraźne zyski polityczne, więc zarówno miniony, jak i obecny rząd nie wykazują szczególnego nią zainteresowania. Jedynie Urząd Komunikacji Elektronicznej ze swoją niestrudzoną szefową Anną Streżyńską próbuje stawić jej czoła. Dotąd udało się przełożyć termin cyfryzacji na 2014 rok.

Wybór jej strategii to odpowiedź na pytanie, jak będą funkcjonować w Polsce Internet i telefonia komórkowa. To także decyzja o kształcie telewizji, z jaką Polacy obcować będą w najbliższych dekadach. Cyfryzacja to co najmniej dziesięciokrotne zwiększenie liczby ogólnodostępnych kanałów telewizyjnych. Może być ich jednak znacznie więcej. Grupa dotychczasowych nadawców chciałaby przejąć nad nimi kontrolę. W najbliższych latach rozstrzygnie się, czy zachowamy w naszym kraju istniejący dziś oligopol (monopol wąskiej grupy), czy nasz telewizyjny rynek otworzy się na rzeczywistą konkurencję.

Można odnieść wrażenie, że rządzącym zależy, aby sprawie tej towarzyszyło jak najmniej rozgłosu. Powstający w Ministerstwie Kultury projekt ustawy medialnej nie obejmuje cyfryzacji. Tak więc wielokrotnie liczniejsze niż istniejące kanały telewizyjne mają być rozdysponowane według nieznanych szerzej kryteriów, a cyfryzacja traktowana jest jako czysto techniczna innowacja. Nie jest upublicznione uzasadnienie wyboru takiej, a nie innej jej strategii. Dla rządzących to sytuacja komfortowa, a obywatele... Obywatele mogą się zajmować futbolem.

Skomentuj na blog.rp.pl/wildstein