Marszałek Sejmu pełniący obowiązki prezydenta bardzo by chciał ich obsadzić w takiej roli – stąd pomysł powołania nowej Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/blog/2010/05/13/dominik-zdort-nowi-doradcy-komorowskiego/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Oczywiście wszystko jest zgodne z prawem. Konstytucja pozwala (choć nie nakazuje) Komorowskiemu – który po smoleńskiej tragedii przejął prezydenckie prerogatywy – w dowolnej chwili powołać i odwołać RBN. Dotychczasowa praktyka pokazuje jednak, że to ciało nie jest specjalnie potrzebne. Spotykało się bardzo rzadko. Dlaczego kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi p.o. prezydenta Komorowskiemu nagle okazał się niezbędny „organ doradczy w zakresie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa”? Czyżby owe bezpieczeństwo było zagrożone i należało je gwałtownie chronić?
Oczywiście tak nie jest. Chyba że Bronisław Komorowski za niebezpieczeństwo dla państwa uważa wyborcze zwycięstwo któregoś ze swoich przeciwników, których – jako szefów parlamentarnych ugrupowań – zaprosił do Rady...
Bo zaproszenie Komorowskiego – wbrew sugestiom niektórych zachwyconych komentatorów – nie oznacza, że kandydat PO na prezydenta jest otwarty na współpracę z konkurentami. Wręcz odwrotnie – to pułapka na Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Napieralskiego. Propozycji p.o. prezydenta zaakceptować nie mogą – trudno bowiem wyobrazić sobie, że przyjmują rolę doradców Bronisława Komorowskiego. Jeśli natomiast odrzucą „wyciągniętą dłoń” marszałka, zostaną zaatakowani za brak woli współpracy i wywoływanie niepotrzebnych sporów w tej i tak nerwowej kampanii.