Podobny stan ducha daje się zdiagnozować po trzech latach rządzenia u premiera Tuska. "Kto mnie spróbuje znokautować?" – pyta prowokacyjnie, i wierny przekonaniu, że "nie ma z kim przegrać", angażuje się osobiście w obronę Cezarego Grabarczyka, który jako minister wykazał się nieudolnością, ale jako gracz partyjny pozostaje ważnym elementem politycznej układanki premiera. Nigdy jeszcze Donald Tusk nie postąpił tak zdecydowanie wbrew sondażom i oczekiwaniom wyborców. Doceńmy tę odwagę, choć szkoda, że widzimy ją tylko w tak wątpliwej sprawie.

Kwiaty w nagrodę za chaos na kolei i faktyczne zniweczenie planu budowy autostrad idą w parze z "zamachem na OFE". Między nami mówiąc, OFE są tym, co chce w nich widzieć prof. Balcerowicz i wielu innych, w takim samym stopniu, w jakim tzw. narodowe fundusze inwestycyjne były prywatyzacją. Ale liczy się nie to, czym one są naprawdę, tylko w co zakute Tuskowe hufce "młodych, wykształconych, z dużych miast" święcie wierzą, że są. A dla tego żelaznego elektoratu PO są one tym, czym dla żelaznego elektoratu PSL jest KRUS. A to z kolei sprawia, że operacja w sumie czysto księgowa, jedno z wielu działań pozornych, mających na papierze zakamuflować rzeczywiste rozmiary długu publicznego, wymaga podobnej odwagi, jakiej wielokrotnie już zabrakło temu rządowi do przeprowadzenia prawdziwych reform.

Premier przywykł, że dopóki straszy Kaczyńskim, może sobie pozwolić na każdą aferę, zaniechanie, nadużycie władzy – i nic. Za prawdziwe grzechy piorun nie trzasnął. Będzie zabawnie, jeśli trzaśnie za OFE.