Wokół stołu siedzieli ministrowie polscy i izraelscy. Netanjahu ze swoją pochodzącą z Wilna rodziną, urodzony w Piotrkowie były naczelny rabin Israel Lau, urodzony w Świdnicy ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner, pochodzący z Polski gen. Johanan Locker i minister edukacji Gideon Sa'ar. Wreszcie ja – urodzony w Borysławiu Szewach Weiss.
Czy można sobie wyobrazić inną taką kolację, w której braliby udział ministrowie dwóch państw i większość z nich pochodziłaby z jednego kraju? Nie, takie spotkania są możliwe tylko między Polakami i Żydami. Chyba nie zdradzę dyplomatycznej tajemnicy, jeśli ujawnię, że podczas kolacji trochę pośpiewaliśmy. Gdy zaproponowałem "Sto lat", widziałem, że piosenkę śpiewają również Izraelczycy. Potem była słynna hebrajska "Hawa Nagila" (Radujmy się) i zobaczyłem, że śpiewają ją również Polacy.
Podczas tej jerozolimskiej kolacji czułem się, jakbym był w polskim domu. Czuło się, że znakomite relacje panują obecnie nie tylko między naszymi państwami, ale przede wszystkim między naszymi narodami. Narodami, które przez tyle lat żyły zgodnie razem na polskiej ziemi i wytworzyła się pomiędzy nimi specyficzna więź. Narodami, które mają tak wiele wspólnego.
Przy stole siedział Władysław Bartoszewski, jeden z niewielu ludzi na świecie, którzy mają honorowe obywatelstwo Izraela. On znakomicie pamięta przedwojenną Polskę, która była ojczyzną dla 3,5 miliona Żydów. Przedstawiciele młodego i średniego pokolenia Polaków, urodzeni po 1945 roku, tego polsko-żydowskiego współżycia już nie znają. Dlatego tak wielką rolę do odegrania ma budowane w Warszawie Muzeum Żydów Polskich. Ta placówka odkryje przed młodymi Polakami zniszczony bezpowrotnie przez Niemców świat. I pozwoli im zrozumieć, jak to możliwe, że w roku 2011 w Jerozolimie mogła się odbyć taka kolacja.