Pracownicy warsztatów tkackich z furią niszczyli wtedy maszyny. Uważali, że zabierają im pracę i są źródłem ich nieszczęścia.
Z podobnie ślepym protestem mamy do czynienia obecnie. Dziś wrogiem są MFW, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska, Niemcy i szerzej – światowa finansjera.
Grecy przeprowadzili dwudniowy strajk przeciwko programowi dalszych cięć, który zatwierdzili właśnie przywódcy trzech partii rządzącej w ich kraju koalicji. Z kolei Portugalczycy protestują przeciw liberalizacji prawa pracy. I nie oszukujmy się, najbliższe miesiące obfitować będą w podobne demonstracje.
Poza sprzeciwem wobec oszczędności protestujący nie mają nic do zaproponowania. Nie dociera do nich to, że ich kraje muszą płacić za lata finansowego rozpasania i życia na kredyt. Mimo podszeptów różnych szarlatanów nie ma obecnie innego sposobu na ograniczanie deficytów niż cięcia wydatków i redukcje zatrudnienia w sektorze publicznym. Ten ostatni, zwłaszcza na południu Europy, rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, bo kolejne rządy płaciły za poparcie wyborców nowymi posadami, przywilejami socjalnymi i wyższymi emeryturami. Społeczeństwa przyzwyczaiły się do tego. Grecy protestują przeciw obniżkom pensji minimalnej, a przecież jest tam ona jedną z najwyższych w Europie.
Grecja czy Portugalia to żywe dowody na kompromitację polityków. Krajowi dolewają oliwy do ognia, wmawiając społeczeństwu, że muszą ulegać zewnętrznemu dyktatowi. Choć w Grecji reformują w gruncie rzeczy ci sami ludzie, którzy przyczynili się do kryzysu. Z kolei politycy unijni skompromitowali się nieudolnością przy ratowaniu Grecji. Najpierw wmawiali wszystkim, że dotychczasowa pomoc wystarczy, a teraz mówią, iż trzeba dorzucać kolejne pieniądze. Najpierw mówili, że wyjście Grecji z euro byłoby katastrofą, teraz zaś, że można sobie na to pozwolić i właściwie nic się nie stanie. Komu mają wierzyć Grecy i Portugalczycy?