Pierwszy raz, jeszcze w latach 90., przyszło ich zaledwie kilkudziesięciu. Młodzi ludzie z Ligi Republikańskiej, Konfederacji Polski Niepodległej, Federacji Młodzieży Walczącej, Radykalnej Akcji Antykomunistycznej, Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wśród nich zarówno ci, którzy sami działając w PRL w młodzieżowych organizacjach opozycyjnych, doświadczyło represji stanu wojennego i ci, którzy o zbrodniach „junty Jaruzela" słyszeli od rodziców i rodziców kolegów.
Przez kolejne lata niektóre media i samozwańcze autorytety wmawiały młodym, że peerelowscy oprawcy to „ludzie honoru". Pewien szef głównej wówczas gazety w Polsce apelował „ odpieprzcie się od generała", a w państwie nazywającym się państwem prawa, sądy wydawały byłym esbekom „certyfikaty niewinności", odmawiając wszczęcia czy umarzając kolejne postępowania w sprawie zbrodni komunistycznych. Media drukowały ( i drukują) sondaże, z których ma wynikać, że Polacy nie potępiają stanu wojennego i nie chcą rozliczeń przeszłości.
Ale z roku na rok młodych ludzi pod domem generała Jaruzelskiego przybywa. Od lat w tę jedną noc, światło zniczy palących się pod oknami szefa zbrodniczej junty jest niczym światło do nieba przypominającym o pomordowanych, torturowanych, aresztowanych.
O poznańskim dziennikarzu Wojciechu Cieślewiczu, zatłuczonym pałkami przez funkcjonariuszy plutonu ZOMO, którym przypadkiem stanął na drodze, o zabitym w tajemniczym okolicznościach - również w Poznaniu - Piotrze Majchrzaku, o zastrzelonych w „Wujku"...
Są pięknym dowodem żywej pamięci społecznej o tych strasznych czasach, pamięci, która nie gaśnie i przetrwa w nowych, kolejnych pokoleniach. Bo chęć tej pamięci wśród ludzi przychodzących pod dom Jaruzelskiego, jest autentyczna.