Nie chodzi na szczęście o całą armię, a jedynie pięć specjalistycznych jednostek odbudowy tworzonych na bazie oddziałów inżynieryjnych. Niby nie ma się czego czepiać, dobrze wyszkoleni zawodowcy z wysokiej klasy sprzętem będą przecież służyć ludziom w potrzebie. Pacyfiści powinni być wręcz zachwyceni – oto siły zbrojne zamiast szykować się do zabijania, wreszcie robią coś pożytecznego.

Zachwyty skończą się jednak, gdy zadamy elementarne pytanie – po co nam w ogóle armia? Jak świat światem służyła ona do prowadzenia wojny, czyli stosowania przemocy w obronie państwa lub w jego interesie. Wszelka aktywność sił zbrojnych poza szkoleniem się do walki, jej prowadzeniem lub egzekwowaniem siłą polityki władz (poza granicami kraju i jeśli to absolutnie konieczne) jest nieporozumieniem. Od odbudowy dróg i mostów są firmy budowlane, a od ratowania ludzi – służby ratownicze, w tym straż pożarna. Armia ma walczyć, a wojskowe jednostki inżynieryjne i logistyczne zapewnić jej do tego warunki. Nic innego.

Bywają oczywiście sytuacje, gdy katastrofa naturalna przekracza zwykłe ramy i trzeba rzucać na zniwelowanie jej skutków wszelkie środki. Zawsze jednak w pierwszej kolejności powinny to być służby cywilne, a jeśli te nie wystarczają – siły paramilitarne, na przykład Gwardia Narodowa albo Obrona Cywilna. W przypadku Polski miały to być w założeniu Narodowe Siły Rezerwowe – wsparcie dla czynnej armii w razie wojny, a dla władz państwowych i samorządowych w razie klęsk żywiołowych.

Niestety, stary system obrony cywilnej nie istnieje, nie powstała w jego miejsce obrona terytorialna, a NSR są w kryzysie już od momentu powstania i nie nadają się na razie do zadań ratowniczych. Znowu więc zwycięża ersatz.

Skoro lekarze byli już buchalterami pilnującymi rachunków i wpisów do rejestrów ubezpieczonych, czemu wojsko nie może zamienić się w budowniczych, jak za późnego Gierka? Można by to nawet zaakceptować, gdyśmy mieli, jak wówczas, 400 tys. żołnierzy. Teraz jest ich ledwie 100 tys., a wyszkolenie każdego kosztuje krocie. Niech więc robią to, do czego zostali powołani, i za co płaci im podatnik – szkolą się do wojny.