Dziękujemy Ci za wszystko, Ojcze Święty

Trudno zacząć ten komentarz inaczej, niż powtarzając słowa kardynała Angelo Sodano, dziekana Kolegium Kardynalskiego.

Aktualizacja: 11.02.2013 19:39 Publikacja: 11.02.2013 19:38

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Informacja o ustąpieniu Benedykta XVI ze Stolicy Piotrowej była dla niego „jak grom z jasnego nieba". Zapewne nie tylko dla niego, ale dla całej kurii rzymskiej, która dowiedziała się o papieskiej decyzji niemal w tej samej chwili co reszta świata, czyli kilkanaście minut po jej ogłoszeniu podczas watykańskiego konsystorza. Szok i zdziwienie zarówno w kręgach kościelnych, jak i świeckich tylko potwierdzają, że tej wiadomości naprawdę nikt się nie spodziewał.

O pogarszającym się stanie zdrowia papieża wiedziano od dawna, ale mało kto przypuszczał, że Benedykt XVI zdecyduje się tak radykalnie przełamać tradycję i zrezygnuje z fotela biskupa Rzymu za życia. Czy to rzeczywiście było tak niewyobrażalne? Jeśli miarą obyczajowości w Kościele jest tradycja, to w istocie precedensy abdykacji papieży zdarzały się w odległych czasach i zupełnie innych okolicznościach. Ostatnim, który dobrowolnie złożył swój urząd, był Grzegorz XII na początku XV wieku. Jednak wtedy motywem rezygnacji było uchronienie Kościoła przed rozpadem, do czego nieuchronnie musiała prowadzić wielka schizma zachodnia. Od tamtego czasu normą było pełnienie urzędu do śmierci, czego najwymowniejszym przykładem była heroiczna walka z chorobą Jana Pawła II.

Czyżby Benedykt XVI nie chciał albo nie mógł podążyć drogą błogosławionego papieża Polaka? W Watykanie przypomina się, że choć zapatrzony w Jana Pawła II, jego następca miał inne poglądy. Jeszcze jako dziekan Kolegium Kardynalskiego Joseph Ratzinger w jednym z wywiadów przedstawił pogląd, że w pewnych okolicznościach, ze względu na wiek czy chorobę głowa Kościoła ma nie tylko prawo, ale i obowiązek podania się do dymisji. Czyżby uznał, że właśnie przyszedł jego czas, że to właśnie ten moment? Nie można mieć wątpliwości.

W oświadczeniu napisał: „Rozważywszy po wielekroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową". Nie ma w tych słowach śladu desperacji czy przymuszenia. Decyzję podjął sam i zapewne z pełną świadomością jej ciężaru. Ogłosił ją na dodatek w wyjątkowym dniu – święta Matki Bożej z Lourdes, patronki chorych, co nadaje jej szczególny kontekst.

Trudno jednak w takiej chwili obronić się przed pytaniami, zwłaszcza tym najważniejszym. Czy ta decyzja to dowód odwagi czy przeciwnie – ucieczki przed odpowiedzialnością? Trudny dylemat, ale w przypadku człowieka, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności za sumienia milionów wierzących, nie sposób traktować tego inaczej niż jako przejawu niebywałej odwagi. O ile łatwiej byłoby trwać w poczuciu bezradności i słabnących sił duchowych. O ile trudniej jest oddać najwyższą godność w Kościele w cudze ręce. Ustąpić miejsca innym. Zwłaszcza gdy w osobistej perspektywie ma się pełne odosobnienie i odcięcie od świata w klasztorze klauzurowym, bo na to skazuje się Benedykt XVI.

Czy tak musi być? Niestety, to jedyne rozwiązanie, Kościół bowiem nie może sobie pozwolić na publiczną obecność dwóch papieży. Zarządzanie jego strukturą, wyznaczanie linii intelektualnej i duchowej, w końcu – realizacja dogmatu o nieomylności – nie tolerują takiej ewentualności. Nie miejsce tu na szerszą refleksję o dorobku i charakterze pontyfikatu Benedykta XVI. O tym na kolejnych stronach tego numeru „Rzeczpospolitej" i w dodatku „Plus Minus" za kilka dni. Ale jeden wątek musi się tu znaleźć: Benedykt XVI i Polacy. Tak jak w pierwszej chwili ciężko było nam przyjąć wybór Niemca na fotel opuszczony przez naszego rodaka, tak Benedykt XVI pięknie nam się odpłacił za kredyt ufności i wiary. Był niekwestionowanym przyjacielem Polski i Polaków. Przed objęciem Stolicy Piotrowej przyjeżdżał do Polski ośmiokrotnie, za każdym razem dając dowody niezwykłej przyjaźni i zaangażowania.

Jako papież przybył z oficjalną pielgrzymka w 2006 roku. Wtedy to wykonał gest, który przeszedł do historii. Podczas wizyty w Auschwitz-Birkenau najpierw w ciszy modlił się pod Ścianą Straceń, a potem zdjął piuskę i głęboko się pokłonił. Zwykle w liturgii biskup zdejmuje piuskę jedynie w obecności Najświętszego Sakramentu. „Jestem tu dziś, by prosić o łaskę pojednania" – powiedział w homilii i dodał „przychodzę tu jako syn narodu niemieckiego", a kiedy modlił się przy pomniku Ofiar Obozu, nad Birkenau pojawiła się tęcza – biblijny znak przymierza Boga z człowiekiem. Dziękujemy za tamten gest i za wszystko, Ojcze Święty.

Informacja o ustąpieniu Benedykta XVI ze Stolicy Piotrowej była dla niego „jak grom z jasnego nieba". Zapewne nie tylko dla niego, ale dla całej kurii rzymskiej, która dowiedziała się o papieskiej decyzji niemal w tej samej chwili co reszta świata, czyli kilkanaście minut po jej ogłoszeniu podczas watykańskiego konsystorza. Szok i zdziwienie zarówno w kręgach kościelnych, jak i świeckich tylko potwierdzają, że tej wiadomości naprawdę nikt się nie spodziewał.

Pozostało 90% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka