Informacja o ustąpieniu Benedykta XVI ze Stolicy Piotrowej była dla niego „jak grom z jasnego nieba". Zapewne nie tylko dla niego, ale dla całej kurii rzymskiej, która dowiedziała się o papieskiej decyzji niemal w tej samej chwili co reszta świata, czyli kilkanaście minut po jej ogłoszeniu podczas watykańskiego konsystorza. Szok i zdziwienie zarówno w kręgach kościelnych, jak i świeckich tylko potwierdzają, że tej wiadomości naprawdę nikt się nie spodziewał.
O pogarszającym się stanie zdrowia papieża wiedziano od dawna, ale mało kto przypuszczał, że Benedykt XVI zdecyduje się tak radykalnie przełamać tradycję i zrezygnuje z fotela biskupa Rzymu za życia. Czy to rzeczywiście było tak niewyobrażalne? Jeśli miarą obyczajowości w Kościele jest tradycja, to w istocie precedensy abdykacji papieży zdarzały się w odległych czasach i zupełnie innych okolicznościach. Ostatnim, który dobrowolnie złożył swój urząd, był Grzegorz XII na początku XV wieku. Jednak wtedy motywem rezygnacji było uchronienie Kościoła przed rozpadem, do czego nieuchronnie musiała prowadzić wielka schizma zachodnia. Od tamtego czasu normą było pełnienie urzędu do śmierci, czego najwymowniejszym przykładem była heroiczna walka z chorobą Jana Pawła II.
Czyżby Benedykt XVI nie chciał albo nie mógł podążyć drogą błogosławionego papieża Polaka? W Watykanie przypomina się, że choć zapatrzony w Jana Pawła II, jego następca miał inne poglądy. Jeszcze jako dziekan Kolegium Kardynalskiego Joseph Ratzinger w jednym z wywiadów przedstawił pogląd, że w pewnych okolicznościach, ze względu na wiek czy chorobę głowa Kościoła ma nie tylko prawo, ale i obowiązek podania się do dymisji. Czyżby uznał, że właśnie przyszedł jego czas, że to właśnie ten moment? Nie można mieć wątpliwości.
W oświadczeniu napisał: „Rozważywszy po wielekroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową". Nie ma w tych słowach śladu desperacji czy przymuszenia. Decyzję podjął sam i zapewne z pełną świadomością jej ciężaru. Ogłosił ją na dodatek w wyjątkowym dniu – święta Matki Bożej z Lourdes, patronki chorych, co nadaje jej szczególny kontekst.
Trudno jednak w takiej chwili obronić się przed pytaniami, zwłaszcza tym najważniejszym. Czy ta decyzja to dowód odwagi czy przeciwnie – ucieczki przed odpowiedzialnością? Trudny dylemat, ale w przypadku człowieka, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności za sumienia milionów wierzących, nie sposób traktować tego inaczej niż jako przejawu niebywałej odwagi. O ile łatwiej byłoby trwać w poczuciu bezradności i słabnących sił duchowych. O ile trudniej jest oddać najwyższą godność w Kościele w cudze ręce. Ustąpić miejsca innym. Zwłaszcza gdy w osobistej perspektywie ma się pełne odosobnienie i odcięcie od świata w klasztorze klauzurowym, bo na to skazuje się Benedykt XVI.