Fiskus sięga do kieszeni rodzin, wspieranych przez gminy. To działanie nie tylko szkodliwe, ale i ocierające się o absurd.
Po pierwsze, mamy demograficzny kryzys. Państwo powinno robić wszystko, by zachęcać młodych Polaków do posiadania potomstwa, a gminy do upowszechnienia Karty rodziny wielodzietnej. Opłaca się to nam wszystkim.
Po drugie, rodziny, mówiąc oględnie, nie należą do najzamożniejszych grup w Polsce. Skrajna bieda dotyka szczególnie często tych, którzy decydują się na liczne potomstwo. Szukanie dodatkowych wpływów do budżetu w ich kieszeniach jest nie tylko niesprawiedliwe i krzywdzące, ale także bezcelowe. Pamiętajmy też, że młodzi Polacy mogą głosować nogami. Przekonaliśmy się o tym po 2004 r., gdy wyjechało ponad 1,3 mln, głównie młodych, rodaków. Rzucanie im dodatkowych kłód pod nogi na pewno nie zmniejszy tego exodusu. Może go za to zwiększyć.
Po trzecie, pieniądze, które samorządy wykładają na Karty dużych rodzin, pochodzą z ich budżetu. Jeśli będą musiały przechodzić morderczy proces ich rozliczania, zrezygnują ze wspierania rodzin. Ze szkodą dla wszystkich. Fiskus nie zobaczy wtedy na oczy ani grosza. Będzie to także kolejny sygnał ze strony centrum do gmin, że tak naprawdę „samorządne" są tylko na papierze.
Jeśli państwo szuka pieniędzy w portfelach rodziców decydujących się na posiadanie licznego potomstwa i gmin, które próbują im pomagać, to tak, jakby piłowało gałąź, na której siedzi. Ekonomiści, socjolodzy, a nawet rządowe dokumenty (np. raport „Polska 2030") alarmują, że pogarszająca się sytuacja demograficzna będzie jedną z głównych barier naszego rozwoju. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do podstawowych danych. Polska spadła właśnie z 209. na 211. miejsce na świecie, jeśli chodzi o wskaźnik dzietności. Klasyfikowane są 224 kraje.