Wyłączając jawność rozpraw w katowickim sądzie pozbawiłby chleba setki dziennikarzy, operatorów, fotoreporterów, ekspertów, komentatorów i wszystkich innych, którzy już od miesięcy ostrzą zęby, by zaistnieć przy sprawie Katarzyny W. Co gorsza, codziennej dawki świeżego newsa nie mieliby również konsumenci mediów, owe miliony Polaków, które od ponad roku są konsekwentnie karmione medialną papką przez różnych Rutkowskich i jemu podobnych znawców sprawy małej Madzi z Sosnowca.
Dwugłos: Przeczytaj opinię Tomasza Pietrygi: Jawność zamiast ponurego tabloidowego show
Sędzia Adam Chmielnicki nie mógł chyba zresztą postąpić inaczej; musiałby stanąć okoniem własnemu szefowi, który przygotowując medialny show, wyznaczył dla tej sprawy największą salę na Śląsku, wyposażoną na dodatek w kuloodporną szybę, by nikt nie mógł sławnej podsądnej zrobić najmniejszej krzywdy. Decyzja o wyłączeniu jawności rozpraw byłaby więc grubą nielojalnością, a na taką żaden, nawet niezawisły podwładny, nie może sobie pozwolić.
Sądowa telenowela miała więc szansę zacząć się w świetle fleszy i pomruków zadowolonej gawiedzi, a znawcy tematu już analizują wzdłuż i w poprzek, jak ta historia zmieni polski wymiar sprawiedliwości, sposób orzekania, a nawet prawo karne, o kwestiach drobnych, czyli na przykład o celebrytyzmie w środowisku sędziów, nie wspominając.
Zastanawiam się, co by się stało, gdyby sędzia Adam Chmielnicki postąpił inaczej i wyłączył jawność rozpraw. Co byśmy stracili jako współrodacy Katarzyny W. i konsumenci mediów? Czy coś istotnego? Na pewno mielibyśmy mniej newsowego mięcha; gazety nie odnotowałyby znaczącego wzrostu nakładów, a telewizja oglądalności. I tematów do komentowania z rumieńcem na gębie byłoby mniej.