Nie trzeba przenikliwości Sherlocka Holmesa, by przewidzieć, że propozycja zamknięcia trzech małych szkół wywoła odzew na Litwie – i to taki, jakiego bardzo nie chcemy. Były litewski wicepremier Romualdas Ozolas już zażądał, by w zamian zamknąć małe polskie szkoły, istniejące tylko dzięki dotacjom tamtejszych władz.
To takie proste. W Polsce, gdzie żyje 17 tys. Litwinów, znikną trzy szkoły. A ile polskich szkół zniknie w ramach wzajemności na Litwie, gdzie Polaków jest ćwierć miliona? Można tylko zgadywać, ale każdy szacunek jest dla nas nieprzyjemny.
Uznanie, że sprawa edukacji mniejszości to kompetencja gmin, które działają tak, jak muszą – z ołówkiem w ręku – jest totalnym nieporozumieniem. Gmina Puńsk zyska 1,2 miliona złotych, a ile stracą Polacy na Litwie? Pamiętajmy, że i tak nie są ulubieńcami większości, więc każdy pretekst będzie dobry, by coś im uszczknąć.
Może raczej należałoby się przyjrzeć polityce wobec mniejszości w państwach, które znają ten problem lepiej od nas? Ot, choćby na Węgrzech, bo mniejszość węgierska w krajach ościennych jest najliczniejsza w Europie. Tam na szkoły i instytucje kulturalne miejscowych Rumunów, Słowaków czy Serbów chucha się i dmucha. Mniejszości mają specjalny status, a państwo wyrównuje gminom ewentualne straty. Ba, funduje stypendia i edukuje nauczycieli języków mniejszości. Z miłości do Rumunów czy Słowaków? Bynajmniej. Raczej z kalkulacji: na Węgrzech żyje 24 tys. Rumunów, a w Rumunii jest 1,4 mln Węgrów. Dobre traktowanie mniejszości u siebie pozwala na przypominanie o tym fakcie zwłaszcza wtedy, gdy trzeba zwrócić uwagę na – czasami nie najlepszą – sytuację własnych rodaków żyjących za granicą i gdy chce się im pomóc w wywalczeniu lepszych warunków.
Rachunek jest więc prosty: za zaoszczędzone przez małą gminę – drobne w skali państwa – pieniądze ostatecznie zapłacą Polacy z Ejszyszek czy Pikieliszek. Warto?