Można się zastanawiać, czy to porażka Gowina, czy raczej Donalda Tuska, jak się teraz zmieni układ sił w PO. Można analizować sytuację w koalicji rządowej, pytać, czy ludowcy będą teraz bardziej lubili Tuska (za usunięcie ministra, który likwidował sądy w małych miejscowościach), czy wręcz przeciwnie (za zdymisjonowanie polityka, który podzielał ich niechęć do obyczajowego liberalizmu).
Ważniejsze jest jednak to, co się kryje za decyzją premiera. Wyrzucając z rządu Gowina, premier dał sygnał, jak wyobraża sobie polską politykę. A ponieważ jest to sygnał od najpotężniejszego polityka w Polsce, od człowieka, który sprawuje w praktyce pełnię władzy w naszym kraju, warto uważnie się temu przyjrzeć.
Po pierwsze więc premier nie życzy sobie, aby ludzie z jego otoczenia zajmowali się kwestiami ideowymi. Mogą oczywiście mieć swoje poglądy, ale w żadnym wypadku nie powinni ich wyrażać, szczególnie jeśli są konserwatywne. Te oczekiwania na pewno lepiej spełniać będzie Marek Biernacki, który choć także kojarzony z grupą platformerskich konserwatystów, to swoich poglądów stara się nie głosić publicznie. Można by – pewnie nieco niesprawiedliwie – nazwać jego konserwatyzm bezobjawowym. Czyli takim, jaki premierowi przeszkadzać nie będzie. Tusk w ogóle nie za bardzo lubi debaty światopoglądowe – pewnie nie rozumie ich wagi, albo po prostu się ich boi. A tym bardziej boi się, że politycy mogliby wyciągać ze swoich poglądów wnioski i wpływać na prawo, zgodnie z owymi poglądami.
Po drugie Tusk pokazał, że nie ma dla niego znaczenia, jak sprawny jest minister i jak pożyteczny dla państwa. Ważne, aby był lojalny i nie tworzył „sytuacji kłopotliwych dla rządu i dla premiera”. Jarosław Gowin irytował zapewne Donalda Tuska swoją aktywnością, poruszaniem tematów budzących emocje Polaków. W tej sytuacji nie miało więc już znaczenia, że jako minister był skuteczny i powszechnie chwalony (a za pochwałę można uznać także ataki środowisk poirytowanych jego walką z korporacjami).
Po trzecie szef rządu nie życzy sobie, aby mu pod bokiem wyrastali politycy wyraziści, czyli tacy, którzy skupiają większą uwagę mediów niż on sam. Gwiazdą tego gabinetu ma być premier, a pozostali członkowie rządu mają skrywać się w jego cieniu. – Nie mam i nie mogę mieć czasu na to, żeby raz na tydzień komentować czy tłumaczyć się za ministra – mówił Tusk, którego drażnić musiały ciągłe pytania dziennikarzy nie o jego własną działalność, ale o aktywność jego podwładnego. Premier musiał dać do zrozumienia, że jest w polskiej polityce samcem alfa i – niezależnie od tego, z jakim politycznym ryzykiem się to wiąże – będzie podejmował ważne decyzje wedle swojego mniemania.