Al-Kaida od lat znajduje się w defensywie. Jej członkowie są ścigani i bezlitośnie mordowani – nawet Osama bin Laden ostatnie lata życia spędził praktycznie odcięty od świata w odseparowanej murem posiadłości na pakistańskiej prowincji. Swoją organizacją kierował w zasadzie tylko symbolicznie.
Jest jasne, że zorganizowanie zamachu w skali podobnej do tego z 11 września, choć oczywiście możliwe, jest dla Al-Kaidy i i jej zwolenników niezwykle trudne. Służby wywiadowcze i policje dziesiątek krajów śledzą znanych terrorystów tak dokładnie, że przygotowanie skomplikowanej operacji angażującej dziesiątki ludzi w kilku krajach jest praktycznie niewykonalne.
Od lat Al-Kaida zachęca więc poprzez Internet swych zwolenników do innego rodzaju ataków. Mówił o tym jeszcze przed śmiercią Osama, mówią o tym radykalni imamowie, których kazania można obejrzeć w Internecie.
Zachęcają oni mieszkających na Zachodzie muzułmanów, często z rodzin imigranckich, by przeprowadzali ataki na mniejszą skalę. By sami się do nich przygotowywali i by sami wybierali cele. Al-Kaida nie chce już, jak 11 września, zamordować za jednym zamachem tysiące ludzi. Teraz wystarczy jej, że zginie nawet jedna osoba. Dzięki elektronicznym mediom, dzięki niekończącemu się nigdy cyklowi informacyjnemu takie ataki i tak trafią na czołówki gazet i dzienników telewizyjnych. Efekt propagandowy będzie osiągnięty.
Zamach w Londynie jest idealnym przykładem tej taktyki. Morderca z zakrwawionymi rękoma mówiący do nagrywającego go na telefon komórkowy przechodnia: „Nigdy nie będziecie bezpieczni”, to dokładnie spełnienie poleceń islamistycznych propagandzistów.