Krótsze kolejki do lekarzy, więcej projektów infrastrukturalnych - dróg i autostrad, ułatwienia dla rodzin wielodzietnych, tańsze mieszkania na wynajem, darmowe podręczniki. Tak brzmią główne zapowiedzi rządu do zrealizowania w tym roku. Przedstawił je w piątek premier Donald Tusk, wicepremier Elżbieta Bieńkowska oraz ministrowie - pracy Władysław Kosiniak-Kamysz i finansów Mateusz Szczurek.
Ktoś kto wierzył jeszcze, że rząd stać w wyborczych latach na ambitne projekty, teraz ma ostateczne potwierdzenie tego, że był w błędzie. Nie ma o nich mowy. Nikt w rządzie już nawet nie wspomina na przykład o reformie KRUS, emerytur górników czy Karty Nauczyciela. Premier przyznaje wprost, że teraz przyszedł czas na poprawę bytu ludzi. Mówi: „Niektórzy pewnie znowu powiedzą, że na starość staję się coraz bardziej socjalistą, bo będziemy także mówili w 2014 r. o inwestycjach państwowych nie tylko w energetykę, ale i o inwestycjach, które będą przynosiły miejsca pracy". Tłumaczy, że ten rok ma być pierwszym rokiem "nowego porządku" polegającego na tym, że "polska gospodarka i administracja zaczną działać głównie na rzecz ludzi, ich godnego życia i godnej pracy". I przekonuje: „Ludzie w Polsce mają prawo oczekiwać, że polski sukces gospodarczy przełoży się na ich osobiste doświadczenia. W 2014 r. musimy zacząć konkretnie opowiadać na to symboliczne pytanie: jak żyć?".
Gabinet zatem obiecuje. Dokończymy sieć autostrad i dróg ekspresowych, obniżymy czynsze w mieszkaniach na wynajem, wprowadzimy kartę dużej rodziny, rozdamy małym dzieciom podręczniki, poprawimy dostępność usług medycznych.
Problemy z tą narracja są co najmniej dwa. Pierwszy polega na tym, że wiele z tych obietnic – choćby reformy systemu ochrony zdrowia - słyszymy od lat. Niewiele z tego wynika.
Drugi to pomysł na prowadzenie polityki głównie w oparciu o unijne fundusze. Cały program rozbudowy infrastruktury opiera się na transferach z Brukseli. Nie wiadomo natomiast jaka jest recepta na nasz rozwój bez nich. Wiadomo od lat, że polskie finanse publiczne wymagają solidnej kuracji, a proste rezerwy naszego rozwoju - jak niskie koszty pracy czy nadrabianie konsumpcyjnych zaległości - się skończyły. Właśnie teraz potrzebujemy ambitnej polityki stawiającej czoła wyzwaniom,, a nie tej spod znaku „ciepłej wody w kranie".