Na usta ciśnie się wiele pytań do Holendrów, a zwłaszcza ich polityków, którzy – przynajmniej na razie – powstrzymali poważne sankcje wobec Rosji, odpowiedzialnej za zestrzelenie boeinga nad kontrolowaną przez separatystów wschodnią Ukrainą. Bo to od nich, jako najbardziej poszkodowanych, inne państwa UE oczekiwały na wtorkowym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych sygnału w sprawie tego, jak zareagować na agresję Rosji, która doprowadziła do tej tragedii.
Jak to możliwe, że w obronie parady gejów Holandia angażuje się politycznie w innych krajach, a po zabiciu niemal 200 jej obywateli nie chce łączyć tego mordu ze stosunkami politycznymi z Rosją?
Jak można się obnosić, jak Holendrzy ze swoją wizją wolności, ze swoim prawem do eutanazji czy palenia marihuany, a jednocześnie ignorować dążenia do wolności i suwerenności Ukrainy, kraju, z którym Holandia jako członek Unii Europejskiej podpisała niedawno umowę stowarzyszeniową?
Jak to możliwe, że w Holandii – o czym przeczytałem parę dni temu w „New York Timesie" – nie ogłoszono zaraz po zestrzeleniu samolotu żałoby narodowej, nie spuszczono flag do połowy masztu, nikt nie chodził w czerni?
Skąd się bierze ten chłód elit, ich skrajny pragmatyzm? Jak Holendrzy godzą troskę o mniejszości seksualne z kompletnym brakiem zainteresowania problemami odleglejszych, uboższych, prześladowanych, napadanych narodów?