Troska polityków rządzącej w Berlinie partii o interesy Moskwy i komfort psychiczny władców Kremla przebijała, przebija i, niestety, raczej będzie nadal przebijać z ich wypowiedzi. Podobne hasła usłyszeliśmy i w niedzielnym wywiadzie kanclerz Angeli Merkel dla niemieckiej telewizji publicznej.
Ale nie jest to cała prawda o stosunku szefowej niemieckiego rządu do Rosji. Bo ten ewoluował pod wpływem wojny wywołanej ?i podsycanej przez Moskwę na Ukrainie w kierunku daleko posuniętej nieufności i – przynajmniej formalnej ?– niezgody na łamanie przez Władimira Putina prawa międzynarodowego. Skutek jest taki, że Merkel z równym zaangażowaniem wspiera integralność terytorialną Ukrainy i dba o przyszłość strategicznych stosunków ?z Rosją.
Większość społeczeństwa niemieckiego jest oburzona postawą Rosjan na Ukrainie ?i godzi się ponosić koszty nałożonych na Moskwę sankcji. Dlatego kanclerz Niemiec może sobie pozwolić na zignorowanie tradycyjnie prorosyjskich zapędów koalicyjnej SPD. ?Jej przewodniczący Sigmar Gabriel, w czasie gdy szefowa rządu jechała do Kijowa, opowiedział się za federalizacją Ukrainy. A to jest główne żądanie Moskwy.
Merkel zrobiła więcej, niż można się było spodziewać – parę miesięcy temu wydawało się, że nie zdecyduje się na sankcje gospodarcze, które teraz są faktem. Jednak w sprawach o dłuższej trwałości niż sankcje nadal działa zgodnie z zasadą „nie drażnić Rosji". Widać to w blokowaniu projektów dotyczących zwiększenia bezpieczeństwa Polski i państw bałtyckich – takich jak rozmieszczenie na ich terytorium tysięcy żołnierzy z państw NATO.
Niemiecka polityka wobec Wschodu zapewne nadal będzie ewoluowała. Im więcej w niej troski o Rosję, tym gorzej dla Polski.