Coraz szersza świadomość konieczności indywidualnego odkładania pieniędzy na starość to jedyny pozytywny efekt dokonanej przez rząd Donalda Tuska nacjonalizacji pieniędzy Polaków zgromadzonych w OFE.

Na początku grudnia pisaliśmy w "Rz" o propozycjach przygotowanych pod auspicjami Towarzystwa Ekonomistów Polskich

, dziś "GW" opisuje inny projekt, wzorowany na systemie istniejącym w Nowej Zelandii. Jego założeniem jest to, że zachętą do dobrowolnego oszczędzania byłoby premiowanie pracowników dopłacaniem do ich kont przez pracodawców i budżet. Chociaż odprowadzane składki nie byłyby duże (1-2 proc.pensji), to dzięki tym dopłatom, wieloletniemu okresowi oszczędzania i efektowi procentu składanego, osoby przechodzące na emeryturę miałyby na kocie sporo pieniędzy i nie byłyby skazane wyłącznie na uzależniony od bieżącej sytuacji budżetu ZUS.

Wydaje się, że ostatnia intensyfikacja poszukiwań nowego modelu emerytalnego to zasługa prezydenta Komorowskiego, który już rok temu próbując dystansować się od rządowego zamachu na OFE deklarował, że oczekuje rozpoczęcia dyskusji w tej sprawie. Prezydent cieszy się dużym zaufaniem Polaków, przy odrobinie determinacji mógłby znaleźć poparcie dla zmian. A przyszłe emerytury dla młodego obecnie pokolenia to nośny temat przed przyszłorocznymi wyborami głowy państwa.

Ale abstrahując od motywów politycznych i siły przekonywania Bronisława Komorowskiego, można już teraz mieć obawy, czy jakikolwiek sensowny model uzupełnienia systemu emerytalnego uda się w Polsce wprowadzić. Problemem może być bowiem brak entuzjazmu samych zainteresowanych - przyszłych świadczeniobiorców. Rok temu władza pokazała bowiem, że nie można mieć zaufania do polityki państwa w tej dziedzinie, demolując budowany przez 15 lat system wyłącznie dlatego, że nie miała innego pomysłu na zasypanie dziury budżetowej. Ta utrata zaufania to prawdopodobnie najgorszy z efektów "reformy" OFE dokonanej przez premiera Tuska i wicepremiera Rostowskiego.