Ta ewakuacja rodaków trwała zadziwiająco długo. I faktycznie, jak zauważyło wielu ekspertów, publicystów i polityków, pokazała, że państwo polskie nie radzi sobie w sytuacjach kryzysowych, nawet w odniesieniu do tak niewielkiej liczby ludzi.
Można też ironizować, że ściągnięcie Polaków zagrożonych wojną na wschodzie Ukrainy i tak odbyło się szybko, pięć miesięcy od ich apelu o pomoc. Cóż to jest w porównaniu z ćwierćwieczem oczekiwania na prawdziwą politykę repatriacyjną?
Skoro jej jeszcze nie ma, to zamiast skupiania się na chłostaniu rządu za opieszałość w ewakuacji, odważę się poruszyć parę kwestii, które mogą się wydać mało patriotyczne.
Do polityki repatriacyjnej nie można podchodzić w oderwaniu od całościowej polityki imigracyjnej. Polsce – mistrzyni w dwóch kategoriach: niskiej dzietności kobiet i wielkiej emigracji na bogaty i socjalnie atrakcyjny Zachód – potrzebni są imigranci.
Głównie z postradzieckiego Wschodu, bo łatwiej niż na przykład muzułmanie z Bliskiego Wschodu się integrują, są bez porównania bliżsi kulturowo, językowo.