Jarosław Giziński: O pożytkach z nauki historii

Czyli jakie prawo do wypominania Polakom wojennych grzechów ma dziś austriacki dziennikarz.

Publikacja: 31.01.2015 07:42

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Wśród relacji z oświęcimskich obchodów rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau były lepsze i gorsze, mądrzejsze i te nieco mniej. Rekord należy jednak do austriackiego dziennikarza Ericha Nulera z wysokonakładowego (tych 600 tysięcy w 8,5-milionowym kraju można tylko pozazdrościć) tabloidu „Heute".

Nuler relacjonując uroczystości stwierdził iż w jego opinii „to bardzo smutne i niepokojące", iż prezydent Bronisław Komorowski w swoim wystąpieniu nie wspomniał nic na temat „polskiej współwiny za Holocaust". Tak, dokładnie tak: polskiej współwiny. To już nie przejęzyczenie o „polskim obozie", które można złożyć na karb geograficznego określenia dość rozpowszechnionego w wielu językach. To insynuacja. Tym bardziej zadziwiająca, że pada z ust (albo raczej z klawiatury) Austriaka, który cytując francuskiego klasyka „stracił dobrą okazję by siedzieć cicho".

Bzdurne zdanie (na które zareagowała już odpowiednio nasza ambasada w Wiedniu) jest najlepszym dowodem jak słabo uczą historii w Austrii. Czyżby absolwenci tamtejszych uczelni (a nie sądzę by dziennikarzy rekrutowano ze szkół zawodowych) nie znali tak wybitnych synów swojej ziemi jak Adolf Hitler, Ernst Kaltenbrunner, Arthur Seyss-Inquart, Odilo Globocnik, Amon Göth, Lothar Rendulic, Alfred Ritter von Hubicki, Alexander Löhr, Franz Böhme, Otto Skorzeny, Julius Ringel, Adolf Eichmann, Erhard Raus, Hans Fischböck, Hanns Albin Rauter, Alois Brunner?

Nie mówiąc o kilkuset tysiącach dzielnych wojaków, co spod Alp wybrali się do Warszawy (to austriaccy oficerowie dowodzili likwidacją powstania w getcie) albo nawet pod Stalingrad. Przy tak wybitnych osiągnięciach austriacki kolega-dziennikarz (wraz z redaktorami, którzy puszczali tekst do druku) jest zaprawdę przesadnie skromny.

Może warto już porzucić półwieczną z góry poprawność polityczną, która w przedstawicielach niektórych narodów wyhodowała potężny efekt wyparcia. Bo ani Rumuni, ani Słowacy, ani Węgrzy, ani Litwini, Łotysze i Estończycy, że nie wspomnę o Francuzach o ciemnych stronach kolaboracji pamiętać nie chcą. Tak bardzo nie chcą, że bez wahania stają po stronie zwycięskich aliantów, a do tego od czasu do czasu wypominają nawet grzechy innym.

O ile jednak w przypadku wymienionych narodów mówić można jedynie o współpracy lokalnych kolaborantów przekabaconych albo zmuszonych przez okupanta to w przypadku Austrii sprawa ma się zgoła inaczej. Zdjęcia z dni Anschlussu pokazują zachwyt i podziw dla Führera, za którego Austriacy równie chętnie przelewali krew jak Niemcy. A czasem nawet chętniej - w SS odsetek urodzonych w Austrii był w pewnym momencie wyższy niż odsetek Austriaków w III Rzeszy. Chcąc zaś znaleźć wśród siebie sprawiedliwych, którym można postawić pomnik Wiedeńczycy z braku partyzantów i bojowników ruchu oporu mogli zrobić tylko jedno: uhonorować dezerterów (i rzeczywiście taki pomnik stanął przy Ballhausplatz).

Uczynienie z Austrii „ofiary" hitleryzmu był po II wojnie światowej majstersztykiem politycznego PR-u, którego wytłumaczeniem była chęć zażegnanie podziałów na Zachodzie w trudnych czasach zimnej wojny. Jak widać niektórzy tak bardzo uwierzyli w ów mit, że zapomnieli o zasługach dziadków w służbie Führera.

Morał z tej historii dla kolegi Nulera i jego kolegów jest prosty: wybierając się do Polski zajrzyjcie do jakiejś książki o historii II wojny światowej. Byle nie był to tylko austriacki podręcznik szkolny, bo jak widać wyniesione z niego nauki zdają się psu na budę.

Wśród relacji z oświęcimskich obchodów rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau były lepsze i gorsze, mądrzejsze i te nieco mniej. Rekord należy jednak do austriackiego dziennikarza Ericha Nulera z wysokonakładowego (tych 600 tysięcy w 8,5-milionowym kraju można tylko pozazdrościć) tabloidu „Heute".

Nuler relacjonując uroczystości stwierdził iż w jego opinii „to bardzo smutne i niepokojące", iż prezydent Bronisław Komorowski w swoim wystąpieniu nie wspomniał nic na temat „polskiej współwiny za Holocaust". Tak, dokładnie tak: polskiej współwiny. To już nie przejęzyczenie o „polskim obozie", które można złożyć na karb geograficznego określenia dość rozpowszechnionego w wielu językach. To insynuacja. Tym bardziej zadziwiająca, że pada z ust (albo raczej z klawiatury) Austriaka, który cytując francuskiego klasyka „stracił dobrą okazję by siedzieć cicho".

Komentarze
Jerzy Haszczyński: Trump kontra Iran. Król NATO zrobi wszystko dla Izraela
Komentarze
Iran a sprawa wyborów w Polsce. Nie podpalajmy kraju, gdy świat płonie
Komentarze
Rusłan Szoszyn: Cichanouski na wolności. Niech Łukaszenko wybierze drogę Jaruzelskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump idzie na całość. Ameryka na wojnie z Iranem
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kto może rozstrzygnąć wątpliwości w sprawie wyborów, czyli na progu katastrofy