Ta wyprawa miała przede wszystkim wymiar propagandowy – obaj przywódcy skorzystali z okazji, by zademonstrować (głównie własnym wyborcom), że wcale nie są izolowani na arenie międzynarodowej. Viktor Orbán może się przy okazji pochwalić, że zasiadają z nim do rozmów sami wielcy (niedawno była przecież w Budapeszcie Angela Merkel).
Dla Putina budapeszteńskie spotkanie w istocie nie ma aż takiej wagi, na jaką mogłaby wskazywać towarzysząca mu wyjątkowo liczna delegacja. Przyleciał, stanął w blasku fleszy, tak jak niedawno w Belgradzie albo w Kairze, a moskiewska propaganda mogła pokazać Rosjanom, z jakim szacunkiem przyjmowany jest ich wielki przywódca w kolejnym kraju.
Dla Orbána skutki uścisków dłoni z Putinem będą poważniejsze. Nie można przecież zapominać o korzeniach jego całej kariery politycznej rozpoczętej na placu Bohaterów w 1989 r., gdy podczas powtórnego pochówku Imre Nagya i uczestników powstania z 1956 r. zawołał: „Ruscy do domu!".