Ta wyprawa miała przede wszystkim wymiar propagandowy – obaj przywódcy skorzystali z okazji, by zademonstrować (głównie własnym wyborcom), że wcale nie są izolowani na arenie międzynarodowej. Viktor Orbán może się przy okazji pochwalić, że zasiadają z nim do rozmów sami wielcy (niedawno była przecież w Budapeszcie Angela Merkel).
Dla Putina budapeszteńskie spotkanie w istocie nie ma aż takiej wagi, na jaką mogłaby wskazywać towarzysząca mu wyjątkowo liczna delegacja. Przyleciał, stanął w blasku fleszy, tak jak niedawno w Belgradzie albo w Kairze, a moskiewska propaganda mogła pokazać Rosjanom, z jakim szacunkiem przyjmowany jest ich wielki przywódca w kolejnym kraju.
Dla Orbána skutki uścisków dłoni z Putinem będą poważniejsze. Nie można przecież zapominać o korzeniach jego całej kariery politycznej rozpoczętej na placu Bohaterów w 1989 r., gdy podczas powtórnego pochówku Imre Nagya i uczestników powstania z 1956 r. zawołał: „Ruscy do domu!".
Ów mit niepokornego śmiałka dającego odpór sowieckim, a potem rosyjskim zakusom zaczął blednąć w 2009 r., gdy węgierski polityk (wtedy w opozycji) wybrał się nagle na kongres putinowskiej Jednej Rosji do Petersburga. Potem z coraz większym zdziwieniem obserwowaliśmy kolejne przemiany i etapy budowania przez niego doskonałych relacji z Moskwą. Głównie gospodarczych i pragmatycznych – jak tłumaczą Orbán i jego minister spraw zagranicznych Péter Szíjjártó – ale przecież każdy student politologii wie, że w dzisiejszym świecie polityki nie da się oddzielić od ekonomii.
Wreszcie nadszedł 17 lutego 2015 r. Dzień, w którym Władimir Władimirowicz wylądował w Budapeszcie, a pancerna limuzyna zawiozła go na cmentarz przy ulicy Fiumei. Tam, gdzie pochowano Rosjan poległych w czasie „wyzwalania" Węgier w 1945 r. (choć na ówczesnych sowieckich orderach napisano „za zdobycie Budapesztu"). Leżą tam jednak także ci, którzy brutalnie tłumili powstanie 1956 r. I to właśnie tym ostatnim oddaje hołd pieczołowicie odnowiona tablica ku czci „bohaterów Armii Radzieckiej, którzy polegli w walce z kontrrewolucją".
Ani węgierski premier, ani nikt z jego ministrów nie uczestniczył w uroczystości na cmentarzu przy ulicy Fiumei. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy: Putin nie tylko uczcił tam sowieckich sołdatów, o których pamięć na Węgrzech jest, mówiąc oględnie, wątpliwa. Jednocześnie pogrzebał też ostatecznie wizerunek Viktora Orbána, jaki znaliśmy od 16 czerwca 1989 r.