Sąd uznał, że zbrodnia dziennikarki w znikomym stopniu szkodzi społeczeństwu. Ja od lat twierdzę, że to autoryzacja jest złem i szkodzi społeczeństwu podwójnie.
Autoryzacja powoduje, że czytelnik nigdy nie wie, co naprawdę powiedziała osoba przesłuchiwana przez dziennikarza. Może to właśnie powiedziała, a może powiedziała coś kompletnie innego. Może jakiemuś politykowi w chwili słabości wymknęła się z ust prawda, ale potem już na spokojnie ją usunął? Czytelnik się tego nigdy nie dowie. Sam miałem takich sytuacji w karierze sporo i miał je każdy dziennikarz.
Z drugiej strony autoryzacja chroni słabych dziennikarzy. Widziałem kiedyś wywiad zrobiony przez bardzo znanego dziennikarza do bardzo poważnej gazety wysłany do autoryzacji bohaterowi, który zawierał mnóstwo błędów i był po prostu niechlujny. Został jednak spisany tak, by wypadł w nim dobrze sam dziennikarz. Wiem, że rozmijał się z rzeczywistą rozmową, bo odsłuchałem nagrania audio.
Bohater poprawił wywiad i odesłał go dziennikarzowi, a ten do dziś chodzi w aureoli doskonałego autora wywiadów, choć problemy z jego tekstami ma wielu jego bohaterów.
Gdyby autoryzacji nie było, słabi dziennikarze wypadaliby z obiegu po opublikowaniu 1-2 przekłamanych wywiadów. Po pewnym czasie wiadomo by było, że z dziennikarzem X warto rozmawiać, a z dziennikarzem Y absolutnie nie. Dziennikarz Y byłby w zawodzie skończony. Dziś nie grozi mu nic.