Zapowiedź zmiany konstytucji przez PiS jeszcze bardziej zelektryzowała całą opozycję. Bowiem zdała sobie ona sprawę, że „dobra” zmiana, która przetacza się przez Polskę od ponad sześciu miesięcy dotknąć ma docelowo fundamentów państwowości. Kaczyński nie zostawia złudzeń. Obecna ustawa zasadnicza, której w przyszłym roku stuknie 20 lat wymaga nie tyle przejrzenia, czy sprawdzenia, co wręcz napisania na nowo. A to oznacza wprost koniec pewnej epoki, a nawet może III Rzeczypospolitej.
Według Kaczyńskiego zmiana konstytucji jest potrzebna, żeby „tak naprawdę doprowadzić do tego, by Polska stała się krajem bezpieczeństwa, wolności, sprawiedliwości i równości”. Jaka miałaby być więc IV RP?
Patrząc na dotychczasowe projekty konstytucji autorstwa PiS z 2005 i 2010 roku to widać w nich bardzo wyraźne wzmocnienie władzy wykonawczej kosztem władzy sądowniczej, w tym organów dbających o zgodność z konstytucją tworzonego prawa. Kompetencje Trybunału Konstytucyjnego są w nich mocno okrojone, a niemal do zera sprowadzona rola Rzecznika Praw Obywatelskich. Jeśli takie pomysły miałyby się znaleźć w nowej konstytucji oznaczałaby one, że ustawa zasadnicza napisana przez PiS byłaby instrumentem sprawowania władzy, a nie jak obecnie wyznaczała granice jej sprawowania. A takie rozumienia państwa prawa mogłoby być delikatnie mówiąc niezbyt dobre dla nas wszystkich.
Na pierwszy rzut oka, trwający obecnie spór o Trybunał Konstytucyjny wydaje się nie najlepszym momentem na rozpoczynanie dyskusji o zmianie konstytucji. Jednak obecna sytuacja, która doprowadziła do poważanego kryzysu konstytucyjnego w kraju, pokazała bardzo dobitnie, że jeszcze do niedawna Trybunał uznawany przez większość społeczeństwa za całkowicie apolityczny, okazał się podatnym na wpływy sądem, który z całkowitą niezależnością zapisaną w ustawie zasadniczej ma niewiele wspólnego. Złożona w piątek przez PiS w Sejmie kolejna nowela „naprawcza” także nie daje wielkich nadziei na zakończenie sporu, którego negatywne skutki lada chwila mogą rozlać po całym kraju. Pozostaje więc zmiana konstytucji, lecz do tego potrzebna jest konstytucyjna większość, której PiS raczej w tej kadencji mieć nie będzie.
Przyznaje to zresztą świadomy sytuacji sam Kaczyński. Rodzi się więc pytanie, po co lider partii rządzącej w dniu święta narodowego ogłasza tak wielkie plany? Patrząc chłodno i bez emocji wygląda to na klasyczną ucieczką do przodu od bieżących problemów i sporów politycznych. Próbę narzucenia nowego dyskursu i wywołanie gorącej debaty na temat tego, jak to PiS chce dokonać zamachu na konstytucję. I patrząc choćby na główne wydania serwisów informacyjnych, których tematem numer jeden było wystąpienia prezesa, to już się udało. Tylko, czy to rozwiązuje choćby jeden z dzisiejszych problemów? Czy może jest raczej próbą odwrócenia uwagi od czegoś znacznie ważniejszego.