Dopiero w czwartek, po czterech dniach od katastrofy, pierwszy konwój złożony z sześciu ciężarówek wjechał do Syrii przez przejście graniczne z Turcją Bab al-Hawa, w prowincji Idlib. Nie było to możliwe wcześniej, gdyż w wyniku wstrząsów zniszczone zostały drogi.
Pomoc organizują „Białe hełmy”, czyli ochotnicza formacja obrony cywilnej, działająca od niemal dekady w kontrolowanej przez rebeliantów części Syrii. Zaangażowane w pomoc są siły amerykańskie utrzymujące na północy Syrii 900-osobowy kontyngent wojskowy.
Przed trzęsieniem ziemi region dotknięty jednym z największych kryzysów humanitarnych na świecie. Na obszarze nie większym niż 4 proc. powierzchni Syrii przebywa ponad 4 mln osób, z czego więcej niż połowa to uchodźcy. Ocenia się, że dwie trzecie podstawowej infrastruktury jest tam zniszczone, a 90 proc. ludności uzależnione od zagranicznej pomocy humanitarnej, która docierała tam przez jedno przejście graniczne Bab al-Hawa.
Czytaj więcej
„Białe hełmy” przerzucają gruz rękami – mówi Małgorzata Olasińska-Chart z Polskiej Misji Medycznej.
W rejonach kontrolowanych przez reżim w Damaszku sytuacja nie jest lepsza. Syryjskie władze przyznają, że nie mają sprzętu oraz środków medycznych. Pragnąc wykorzystać niedostępność północy Syrii od strony Turcji, syryjskie władze zaproponowały, aby wszelka zagraniczna pomoc lądowała w Damaszku, skąd miałaby docierać na obszary katastrofy. Nikt nie miał wątpliwości, że reżim stara się zadbać przede wszystkim o swoich w Aleppo, Hamie czy obszarach nad Morzem Śródziemnym.