Znane jako fundusze smart beta (współczynnik beta pokazuje wrażliwość ceny akcji danej spółki na zachowanie rynku) czy fundamentalnego indeksowania inaczej niż klasyczne ETF wyceniają papiery koncentrując się na dywidendach, czy innych wskaźnikach. Ich zwolennicy podkreślają, że niektóre metody, jak pomijanie rankingów wycen, przynoszą lepsze stopy zwrotu niż indeks Standard&Poor's500. Niechętnie natomiast przyznają, że prowizje inkasowane przez takie fundusze mogą być dziesięciokrotnie wyższe niż w tradycyjnych ETF.
- Wydaje się, że te strategie znalazły się w przełomowym momencie - wskazuje Daniel Pytlik, zarządzający Banku Julius Baer&Co w Zurichu. Zauważa on przyspieszenie zarówno po stronie popytu jak i podaży na rynku takich funduszy.
ETF kuszące możliwością uzyskania lepszych efektów inwestycyjnych poprzez zmianę sposobu kojarzenia wskaźników referencyjnych w 2013 r. pozyskały 43 miliardy dolarów, a ich aktywa zwiększyły się do rekordowej kwoty 156 miliardów dolarów na koniec lutego 2014 r.
Określanie ETF jako smart beta (inteligentna beta) to taktyka marketingowa mająca przekonać kupujących iż jest nie do podważenia, twierdzi Rick Ferri, zarządzający firmy inwestycyjnej Portfolio Solutions. W rzeczywistości, jak przekonuje on, przez dłuższe okresy odstają od tradycyjnych wskaźników i zwiększają ryzyko. Wszystko wygląda dobrze na papierze, ale pewne jest, że będzie to kosztowało więcej i trzeba będzie podjąć większe ryzyko i w długim okresie osiągać słabsze wyniki niż rynek.
- Jeśli oni wszyscy są lepsi od rynku, to kto jest gorszy ?- zastanawia się Ferri. Nie ma darmowego lunchu - zapewnia. Jego zdaniem dostawcy takich produktów sprzedają raczej tylko odgłosy smażenia a nie steki.