Takie rzeczy zdarzają się w Chinach. Na tegorocznych debiutach tamtejszych firm można było średnio zyskać 43 proc. Wartość popytu w ofertach pierwotnych sięgnęła równowartości 106 miliardów dolarów (655 miliardów juanów). Popyt na nowe akcje był 28 razy większy niż podczas zapisów na walory Agricultural Bank of China w apogeum szaleństwa IPO w 2010 r.
Cztery lata po niechlubnym finale poprzedniej gorączki akcje chińskich spółek znowu odzyskały renomę papierów na których nie można stracić. Inwestorzy, którzy kupili walory w ofertach publicznych w drugim półroczu 2010 r. po dwunastu miesiącach w większości notowali już straty.
Teraz rosnący popyt pokazuje w jaki sposób wysiłki nadzoru czuwającego nad tym aby ceny nie były zawyżone skłoniły spekulantów do zawyżania stawki przy pomocy pożyczonych pieniędzy i zaszkodziły planom zmierzającym do tego aby ceny ustał rynek a nie rząd, wskazuje Ding Yuan z China Europe International Business School. Uważa on, że relacje między popytem a podażą są zniekształcone. - Analiza fundamentalna jest bezwartościowa, ponieważ ceny utrzymywane są na niskim poziomie - przekonuje.
Problemy pojawiające się przy okazji ofert pierwotnych chińskich spółek wskazują jakie wyzwania stoją przed władzami, które w listopadzie 2013 r. obiecały, że decydującą role będą odgrywały siły rynkowe w tej drugiej gospodarce świata z produktem krajowym brutto na poziomie 9 bilionów dolarów.
Stawką w tej grze jest zdolność Państwa Środka do utrzymania na krajowych giełdach takich spółek jak Alibaba Group Holding, internetowego giganta przygotowującego się do IPO w Nowym Jorku. Chodzi też o zwiększenie udziału w rynku zagranicznych inwestorów instytucjonalnych. Obecnie około 80 proc. obrotów na chińskich giełdach wypracowują gracze indywidualni.