Obecnie jesteśmy największym odbiorcą pieniędzy dystrybuowanej w jej ramach. Na lata 2007-2013 r. otrzymaliśmy 67,3 mld euro. Jak podkreśla Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego, mimo że Komisja Europejska dopiero 6 października 2011 r. przedstawiła pakiet projektów rozporządzeń dotyczących tej polityki to Polsce udało się nadać szybkie tempo pracy nad nimi. Polska chce, aby negocjacje dotyczące nowych uregulowań zakończyły się w tym roku. – To pozwoliłoby spokojnie napisać nowe programy operacyjne i wynegocjować je z Brukselą. Ich realizacja zaczęłaby się od początku nowego okresu budżetowego w 2014 r. – tłumaczy Bieńkowska przyznając jednocześnie, że szanse na to z każdym dniem maleją.
Jednak Dania obrała inną strategię. Duńczycy najpierw chcą omówić kwestie finansowe i ustalić ostateczny budżet na politykę spójności. Dopiero potem chcą rozmawiać o tym jak pieniądze wydać. Jednak rozmowy o pieniądzach będą na pewno długie i trudne. Szczególnie teraz podczas kryzysu w UE. Jak tylko Komisja Europejska zaproponowała, aby budżet polityki spójności wynosił 336 mld euro z kilku stolic m.in. Londynu posypały się gromy, że to za dużo. Z kolei przedstawiciele Parlamentu Europejskiego i Komitetu Regionów zapowiadali, że będą walczyć nie tylko o utrzymanie tej kwoty, a nawet jej zwiększenie.
- Tak naprawdę Polska dopiero rozpoczyna prawdziwe negocjacje. Wcześniej przewodniczyliśmy w Radzie UE i nie mogliśmy wprost artykułować naszych interesów – podkreśla Konrad Niklewicz, wiceminister rozwoju regionalnego. Wyrażenie tych interesów rząd rozpoczął od przyjęcia stanowiska wobec propozycji pakietu legislacyjnego Komisji Europejskiej. – Propozycje KE są w wielu elementach zbieżne z naszymi, ale w niektórych kwestiach się różnimy – mówi Bieńkowska. Polsce podoba się budżet (336 mld euro), z którego moglibyśmy otrzymać nawet 80 mld euro, choć już teraz mówi się o kwocie bliższej 70 mld euro. Polska popiera też postrzeganie polityki spójności jako polityki rozwojowej wspierającej wszystkie europejskie regiony. Pozytywne jest też to, że nadal najbardziej będą wspierane regiony słabiej rozwinięte, a zalicza się do nich piętnaście z szesnastu polskich województw. Do słabiej rozwiniętych europejskich regionów miałoby trafić 162,2 mld euro. 39 mld euro miałyby dostać tzw. regiony przejściowe (których PKB wynosi od 75 do 90 proc. średniej unijnej). Zalicza się do nich Mazowsze. Regiony lepiej rozwinięte mają dostać 53,1 mld euro. – Poparliśmy ideę utworzenia kategorii przejściowych. Jednak wśród nich powinno się wyróżnić takie jak Mazowsze, które po raz pierwszy przekroczyły barierę średniego unijnego PKB na poziomie 75 proc. – mówi Bieńkowska.
Jednak nie wszystkie pomysły Brukseli podobają się Polsce. Pierwszym z nich jest utworzenie nowego instrumentu „Łącząc Europę". To zupełnie nowy fundusz, z którego mają być finansowane paneuropejskie sieci energetyczne, telekomunikacyjne oraz inwestycje transportowe. Jak wskazuje Bieńkowska pomysł ma kilka mankamentów. Począwszy od budżetu (40 mld euro), który ma być dodatkowo zasilony 10 mld euro z Funduszu Spójności. Polsce nie podoba się, że pieniądze te nie będą miały charakteru kopert narodowych. Ich podziałem zajmie się bezpośrednio Bruksela, co zrodzi też problemy organizacyjne. Krytykujemy też zabieranie 10 mld euro z Funduszu Spójności, co postrzegamy jako przesuwanie pieniędzy w stronę bogatszych krajów. W Polsce z instrumentu miałyby być zrealizowane ledwie dwie inwestycje. Obie drogowe, w tym trasa via Baltica. Choć instrument budzi obawy i innych krajów to jak przyznaje Niklewicz trudno będzie odwieść Brukselę od tej idei, bo to autorski pomysł Jose Barroso, przewodniczącego KE. Polska sprzeciwia się też nakładaniu wszelkich odgórnych procentowych limitów, zgodnie z którymi miałyby być dzielone środki. Jednym z nich jest wymóg, że 25 proc. pieniędzy w regionach słabiej rozwiniętych miałoby trafić na tzw. projekty miękkie. Niepokój Polski wzbudza też tzw. warunkowość makroekonomiczna, czyli sankcje polegające na zawieszeniu płatności z UE jeśli dane państwo wejdzie w procedurę nadmiernego deficytu lub utraci równowagę makroekonomiczną. Nie godzimy się też na tzw. korekty finansowe netto czyli automatyczną utratę pieniędzy jeśli raport z realizacji programu wykaże poważne odstępstwa od uzgodnionych celów. Niekorzystne dla Polski jest też ograniczenie kwalifikowalności podatku VAT. Zgodnie z propozycją KE jego koszty będą ponosić beneficjenci (samorządy, przedsiębiorcy) co oznacza dla nich większe wydatki i może prowadzić do zmniejszenia zainteresowania dotacjami.