Zwiększenie zatrudnienia o ok. 12,2 tys. osób w porównaniu z 2009 r., gdy przyrost urzędników sięgnął 40,5 tys. osób, może wydawać się niewielką liczbą. Jednak pokazuje, że biurokracja wciąż się rozrasta.
W sumie w 2010 r. przeciętne zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło o 2,8 proc., do 440,5 tys. osób – wynika z najnowszych danych GUS.
Cześć urzędów starała się trzymać kadry w ryzach (np. naczelne i centralne organy administracji), ale sztuka ta nie udała się np. wojewodom. Ani samorządowcom. W lokalnych urzędach, różnych jednostkach czy gospodarstwach pomocniczych przybyło 11,4 tys. osób., co oznacza 4,5-proc. wzrost. Najwyższy był w gminach (5,6 proc.) i województwach (6,5 proc.).
W gminie wiejskiej Białogard w woj. zachodniopomorskim, liczba urzędników wzrosła o 14 proc. – Ależ to magia statystyki – oponuje wójt Maciej Niechciał. – W ubiegłym roku pracowało w urzędzie 31 osób, rok wcześniej 27. Różnica jest chwilowa, akurat tak się złożyło, że dwie panie odeszły na urlop macierzyński i trzeba je było zastąpić. Kolejne dwie osoby odchodzą na emeryturę i wdrażały nowych pracowników – wyjaśnia. Podkreśla, że w przyszłym roku wszystko ma wrócić do normy. A norma to oszczędność i wydajność.
Samorządowcy podkreślają, że mają coraz więcej obowiązków. – W tym roku przybędą kolejne – z zakresu opieki społecznej i transportu publicznego. Trudno się dziwić, że urzędy potrzebują więcej rąk do pracy – mówi Ewa Kubas-Samociuk, sekretarz miasta Sędziszów w woj. warmińsko-mazurskim. Ale zastrzega, że w jej urzędzie od lat zatrudnienie wynosi 57 – 58 osób.