Wszystko przez nierealne wyliczenia dotyczące poziomu inflacji, od której zależy wskaźnik waloryzacji. Z przedstawionych w lipcu założeń do przyszłorocznego budżetu wynika, że od 1 marca 2012 roku świadczenia z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych mają wzrosnąć o 4,02 proc. – waloryzacja będzie kosztowała budżet państwa ok. 6 mld zł. Minister finansów, przygotowując przyszłoroczny budżet, uznał więc, że średnioroczny poziom inflacji w 2011 r. nie powinien być wyższy niż 3,5 proc.
Tymczasem od maja, kiedy to odnotowaliśmy rekordowy skok do 5 proc., inflacja utrzymuje się wciąż powyżej 4 proc. Dopiero we wrześniu – co ogłosił wczoraj GUS – jej poziom obniżył się do 3,9 proc., głównie za sprawą taniejącej żywności i niższych cen paliw. Jednak – co podkreślają ekonomiści – nie ma szans na utrzymanie takiego poziomu w kolejnych miesiącach. W ocenie Mirosława Gronickiego średnio w roku inflacja wyniesie 4,1 – 4,2 proc. GUS podał wczoraj, że będzie to 4,2 proc.
– Jeżeli założymy, że inflacja narastająco wyniesie w 2011 r. 4,1 proc., a wynagrodzenia wzrosną nominalnie o 4,8 proc., to waloryzacja od 1 marca 2012 r. powinna wynieść minimum 4,24 proc. – wylicza Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główny ekonomista PKPP Lewiatan. – Oznacza to wzrost wydatków związanych z waloryzacją o ponad 300 mln zł w stosunku do szacowanych 6 mld zł.
Jeśli jednak płace wzrosną bardziej (one również wpływają na wysokość waloryzacji świadczeń), dodatkowe wydatki mogą nawet sięgnąć 0,5 mld zł.
W ocenie związkowców to i tak za mało. – Rząd powinien zmienić sposób waloryzacji świadczeń w przypadku najbiedniejszych – wyjaśnia Henryk Nakonieczny, członek prezydium Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność". – W ich wypadku bowiem koszty utrzymania rosną dużo szybciej. Z naszych wyliczeń wynika, że w latach 2010 – 2011 w przypadku najuboższych emerytów i rencistów ta różnica przekraczała nawet 100 proc. Dlatego też związkowcy postulowali wprowadzenie waloryzacji kwotowej, dzięki której dysproporcje pomiędzy świadczeniobiorcami stopniowo by się wyrównywały.