- Formalnie spełniamy wymogi ubiegania się o członkostwo w Europejskiej Agencji Kosmicznej, zakończyły się też konsultacje techniczne w tej sprawie. Teraz czekamy tylko na „tak" ze strony polskiego rządu – powiedział „Rz" Mateusz Wolski z Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów (PIAP), koordynator akcji społecznej „Polska w ESA". – Jeśli ta decyzja nie zapadnie do końca czerwca, na kolejne pięć lat stracimy szansę decydowania o przyszłości tej europejskiej agencji.
Po co Polsce członkostwo w ESA? Nie jest to cel wyłącznie prestiżowy, jak można by pomyśleć. Stoją za tym konkretne pieniądze, które możemy stracić lub też zyskać w zależności od tego, czy uda nam się w tym roku przystąpić do tej organizacji.
Trzeba sobie uświadomić, że na cele realizowane przez ESA – a więc kosmiczne sondy bezzałogowe czy sieć satelitów – polscy podatnicy i tak pośrednio płacą z własnej kieszeni: my przekazujemy pieniądze do kasy UE, a Unia finansuje działalność ESA.
- Szacując na podstawie polskich składek odprowadzanych do unijnego budżetu, można obliczyć, że do 2020 roku wydamy na ten cel niemal 500 mln euro, czyli ponad 2 mld zł – mówi Wolski. Dodaje, że jeśli nie będziemy członkiem ESA, wróci do nas zaledwie 5 proc. tej sumy. Dopiero pełne członkostwo w ESA pozwoli odzyskać pieniądze wpłacone do unijnego budżetu.
Środki te wrócą do kraju w postaci projektów technologicznych, zleceń dla firm czy nowych miejsc pracy.