Z informacji „Rz" od dyplomatów w Brukseli wynika, że nie zmienią się zasady rozdziału pieniędzy w polityce spójności. Zostanie więc zachowany limit 2,35 proc. PKB, który daje Polsce wspomniane 72,4 mld euro. O tym jest również przekonany Piotr Serafin. – Jeśli ma być porozumienie, to nie może być cięć środków dla poszczególnych krajów – mówi.
Zaproponowane przez Londyn oszczędności uderzą w polskich urzędników w UE
Mniej pewne są natomiast środki w polityce rolnej. Istnieje ryzyko przesunięcia pieniędzy między krajami. Chodzi przede wszystkim o zwiększenie kwoty dla Francji, która będzie musiała dla dobra porozumienia budżetowego zgodzić się na swój większy udział w finansowaniu rabatu brytyjskiego. I wtedy może zażądać więcej dla swoich rolników. Van Rompuy będzie miał wtedy dwie opcje: albo podwyższyć wydatki na rolnictwo ogółem, albo przesuwać środki między krajami. Musi skonstruować taki rabat brytyjski, który Londyn przyjmie, a inni zgodzą się sfinansować.
Głównym wyzwaniem negocjacyjnym będzie teraz znalezienie oszczędności bez ruszania dwóch największych kategorii – rolnictwa i polityki spójności. Płatnicy netto, tacy jak Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, Niemcy i Dania, chcą cięć o 30 mld euro. Największe oszczędności można znaleźć w dziale, który realnie wyraźnie zyskał w projekcie w porównaniu z latami 2007–2013. Chodzi o wydatki na konkurencyjność i wzrost gospodarczy, z których korzystają państwa bardziej rozwinięte. W tej kategorii znajduje się też, kontestowany przez Polskę, instrument Łącząc Europę, przeznaczony na finansowanie transeuropejskich korytarzy transportowych. Dyplomaci wskazują na to jako najłatwiejszy cel.
Trzeba będzie też znaleźć oszczędności w kategorii „Administracja", bo to dla Davida Camerona symbol. Chce wrócić do Londynu i ogłosić, że unijna biurokracja będzie miała mniej pieniędzy. Z polskiego punktu widzenia to bardzo wrażliwy element wydatków, bo w negocjacjach pojawiały się takie pomysły cięć, które spowolniłyby ścieżkę awansu polskich urzędników, i tak teraz znacznie gorzej reprezentowanych na stanowiskach kierowniczych. Pisaliśmy o tym w „Rz" z 3 stycznia 2013. Polski rząd chce się sprzeciwić takim pomysłom i już rozmawia na ten temat zarówno w Brukseli, jak i w stolicach państw członkowskich.
– Jeśli na szczycie pojawi się pomysł oszczędzania na administracji poprzez zablokowanie awansów urzędników z nowych państw członkowskich, Polska się sprzeciwi – deklaruje Serafin. Według niego urzędnicy z Polski i innych nowych państw członkowskich i tak zostali poszkodowani tzw. reformą Kinnocka. Jeszcze przed rozszerzeniem UE określiła ona niższe pensje i znacznie dłuższe kariery dla tych zatrudnianych po 1 maja 2004 roku. Dziś w instytucjach UE nie tylko jest więc mało Polaków, ale też są oni często pracownikami drugiej kategorii: za te same kompetencje i obowiązki mają niższe stanowisko i mniejszą pensję niż ich koledzy ze starej UE.