Rozwijająca się gospodarka i zwiększające się błyskawicznie płace powodują, że przybywa klientów, których stać na garnitur za 2 – 2,5 tys. zł czy sweterek za 500 – 600 zł. Dzięki temu firmy, które przed laty – wbrew rynkowej rzeczywistości – postawiły na produkcję towarów o wysokiej jakości, ale drogich, szybko się rozwijają.
Wzrost luksusowego rynku widać gołym okiem. Simple w ubiegłym roku otworzył 11 salonów i w sumie prowadzi już 38. Hexeline zwiększył w 2007 r. sieć o siedem punktów, do 30. Aryton pięć lat temu miał jeden sklep firmowy, teraz ma 15, a w 2008 r. planuje jeszcze dziesięć. Caterina w ubiegłym roku otworzyła trzy nowe salony (zwiększając ich liczbę do 24), w obecnym zapowiada trzy kolejne. Z kolei Wittchen, który ma 40 salonów, uruchomił ostatnio 15.
– O tym, że rynek luksusów rośnie, i to szybko, świadczą również obroty w istniejących sklepach – mówi Jędrzej Wittchen, właściciel firmy z galanterią skórzaną i obuwiem. W ostatnich latach sprzedaż zwiększa się u nas rocznie o 40 – 50 proc. I co ciekawe, najszybciej rośnie sprzedaż wyrobów z najdroższych kolekcji, np. najnowszej Da Vinci, w skład której wchodzą torby i teczki po 1 – 1,5 tys. zł.Do bardziej wymagających firmy adresują nowe marki, np. Monnari droższe produkty oferuje pod niedawno zainaugurowaną na rynku marką Pabia. Specjalne, limitowane kolekcje dla zamożnych zaczęła też przygotowywać Vistula & Wólczanka. Jesienią była to seria sygnowana Pierce Brosnan. Oprócz drogich garniturów były to również obuwie i zegarki. Eleganckie garnitury firma sprzedaje też pod marką Lantier, a koszule – Lambert. – Udział towarów luksusowych w sprzedaży ogółem rośnie – mówi Natalia Szczygieł z Vistuli & Wólczanki. W 2007 r. osiągnął już 30 proc. przychodów. W 2008 r. wskaźnik ten będzie na pewno wyższy.
Na rynku, co nie dziwi, rośnie jednak również konkurencja, także z Zachodu. Szybko przybywa salonów Hugo Boss czy Max Mara. Pojawiły się też sklepy Burberry, Ermenegildo Zegna i Penny Black, a w ostatnim roku Ferre, Guess by Marciano czy Emporio Armani i Max&Co., wprowadzone na nasz rynek przez polskiego potentata na tym rynku, spółkę Paradise Group. – Konkurencja zmusza nas do doskonalenia ofert i podnoszenia atrakcyjności kolekcji – przyznaje Piotr Stefaniuk. – I podwyższania standardów w sieci sprzedaży – dodaje Sylwia Cierocka z Arytonu. – Służy temu nowoczesny wystrój sklepów i fachowa obsługa.Tadeusz Zawadzki przekonuje, że polscy producenci nie mają się czego wstydzić. – Ani wzornictwem, ani jakością produktów nie odbiegamy od zagranicznej oferty. Natomiast wciąż jesteśmy co najmniej o 30 – 40 proc. tańsi. Liczymy, że klienci wybiorą nasze wyroby.W rosnącej konkurencji przedsiębiorcy widzą dobre strony. – Jesteśmy zadowoleni, gdy w centrach handlowych sklepy Simple sąsiadują z innymi dobrymi markami. To przyciąga nabywców, którzy zaglądają też do naszych salonów – mówi Paweł Kapłon.Mniej groźna wydaje się firmom rodzima konkurencja. – Nasze oferty różnią się – podkreśla prezes Simple Paweł Kapłon. – Moja firma przygotowuje ubiory i dodatki dobre jakościowo, ale raczej noszone na co dzień. Hexeline czy Caterina bardziej ubierają panie na tzw. okazje wyjściowe.
Choć większość firm zamierza się rozwijać, to jednak w ściśle określonych granicach, w kraju nie na masową skalę. – Chcemy pozostać elitarną firmą, zapewniającą klientkom mało powtarzalne wyroby – mówi Tadeusz Zawadzki. – Dlatego zaczęliśmy teraz ekspansję z naszą ofertą za granicę. I to zarówno na wschód, jak i na zachód. Podobną strategię mają też inne firmy z droższymi produktami. Wittchen chce w każdym dużym polskim mieście mieć jeden sklep. Będzie natomiast rozwijać eksport, m.in. otwierając kolejne placówki w Rosji i na Ukrainie.