Pracownik pojawia się w firmie wtedy, gdy jest potrzebny, i znika po wykonaniu zadania. Nie trzeba się przejmować jego rekrutacją ani odprawą, nie wspominając o urlopach czy zwolnieniach chorobowych. Taka sytuacja to marzenie chyba każdego pracodawcy. Nic więc dziwnego, że z roku na rok przybywa firm gotowych płacić za usługi agencji wyspecjalizowanych w dostarczaniu pracowników “na żądanie”.
Wzrost gospodarczy i niskie bezrobocie sprzyjają rozwojowi takich firm. Pracodawcy nie tylko szukają pracowników do krótkoterminowych projektów i sezonowych skoków produkcji, ale i łatają nimi dziury w zatrudnieniu. Obok dużych przedsiębiorstw, które przez lata stanowiły główną klientelę agencji pracy tymczasowej, po ich usługi sięgają coraz częściej średni, a nawet mali przedsiębiorcy.
Ale są na tym rynku także niekorzystne trendy. Studenci, którzy przez lata byli główną rezerwą kadr, teraz wolą dorobić za granicą, podobnie zresztą jak spora część dawnych bezrobotnych. Ci, którzy zostali w kraju i są “do wzięcia”, to często ludzie, którzy nie pracowali od lat. Trzeba do nich dotrzeć, przeszkolić, zmotywować do pracy i zadbać, by nie przeszli do konkurencji. Część ubiegłorocznego 70-proc. wzrostu liczby pracowników tymczasowych to właśnie efekt takich transferów. Szefowie agencji zatrudnienia przyznają też niekiedy, że co lepszych “czasowników” podkupują pracodawcy, proponując pracę na etat.
Problemy ze zdobyciem kandydatów to jedna z barier, które zwiększają koszty i utrudniają biznes agencjom pracy tymczasowej. Skutek jest taki, że w Polsce, mimo szybkiego wzrostu w ostatnich latach, branża ma wciąż śladowy, około półprocentowy udział w rynku zatrudnienia, dużo mniejszy niż 2-proc. unijna średnia. Przedstawiciele agencji przyznają, że przeszkodą w rozwoju biznesu jest nie najlepszy wizerunek pracy tymczasowej, kojarzonej często z gorszymi warunkami, a niekiedy wręcz wyzyskiem pracowników.
Kiepski wizerunek to pozostałość po czasach wysokiego bezrobocia, gdy ludzie decydowali się na pracę tymczasową z przymusu, bo firmy nie chciały ich przyjąć na etat. To dlatego polski ustawodawca ograniczył długość zatrudnienia “czasowników”; u jednego pracodawcy mogą w ciągu trzech lat pracować nie dłużej niż 12 miesięcy ze skierowaniem jednej agencji. Ten przepis miał utrudniać firmom zastępowanie pracowników etatowych tymczasowymi, choć można go obejść, zakładając siostrzaną agencję zatrudnienia, która wystawi kolejne skierowanie do tego samego pracodawcy.