Światowy pesymizm dotarł nad Wisłę. Przekonanie o tym, że polska gospodarka ostro wyhamuje, jest coraz powszechniejsze.
Analitycy francuskiego banku BNP Paribas ogłosili wczoraj, że wzrost gospodarczy Polski w 2009 r. nie przekroczy 3,7 proc. Przewidywania rewidują też eksperci amerykańskiego JP Morgan, którzy wczoraj obniżyli prognozę dla naszego kraju z 4,8 proc. do 4 proc. Nie wiadomo jeszcze, jakie szacunki przedstawi kolejny bank zza oceanu Morgan Stanley, ale już zapowiedział, że na pewno nie będą one takie jak dotąd. Mimo to resort finansów nie widzi powodów, aby weryfikować własną prognozę – 4,8 proc. PKB.
Jakie są powody tak drastycznej zmiany? Morgan Stanley przewiduje, że w najbliższym czasie mocno osłabi się podstawowy filar polskiego wzrostu, czyli konsumpcja. Zdaniem analityków banku wysokie stopy procentowe oraz pogorszenie warunków finansowania na międzynarodowych rynkach spowodują, że ludzie nie będą już tak łatwo mogli zaciągać kredytów, a co za tym idzie, mniej wydadzą na zakupy.
JP Morgan dodaje, że na spowolnienie wpłynie też spadek poziomu inwestycji polskich firm i niższy eksport spowodowany recesją w strefie euro. Zdaniem ekonomistów Credit Suisse ta sytuacja może potrwać do połowy 2009 r. Do tego czasu wzrost PKB będzie słabnąć. Może też spaść inflacja.
Erik Berglof, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, ocenił wczoraj, że perturbacje na rynkach finansowych spowodują, iż rządom krajów postkomunistycznych i tamtejszym korporacjom będzie trudniej zabiegać o fundusze na międzynarodowych rynkach finansowych. – To już się dzieje – uważa Jarosław Janecki, główny ekonomista Societe Generale. – Koszt pieniądza jest znacznie wyższy niż jeszcze we wrześniu, a w przypadku wielu banków limity na pożyczanie pieniędzy na rynku międzybankowym zostały przycięte. Według informatorów „Rz” niektórym bankom w kłopotach w ogóle odmawia się pożyczek.