Bruksela nie rezygnuje z ambicji dokonania przełomu w walce ze zmianami klimatu. – Chcemy znaczącego porozumienia w Kopenhadze – zapowiedziała wczoraj Pia Ahrenkilda Hansen, rzeczniczka prasowa Komisji Europejskiej.
Komisja zareagowała w ten sposób na niedzielne oświadczenie prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy. Na spotkaniu w Singapurze przywódcy USA, Chin, Japonii, Rosji, Meksyku, Australii i Indonezji uznali, że nie będą się spieszyli z deklaracjami redukcji emisji gazów cieplarnianych. – Przywódcy ocenili, że oczekiwanie za 22 dni w Kopenhadze pełnego międzynarodowego porozumienia, które będzie prawnie wiążące, jest nierealne – oświadczył po spotkaniu amerykański negocjator Michael Forman.
Unia Europejska oczekuje jednak na grudniowym szczycie ONZ politycznych deklaracji dotyczących konkretnych liczbowych ustaleń co do finansowania walki ze zmianą klimatyczną. Prawnie wiążąca umowa mogłaby zostać podpisana później, a więc w 2010 roku.
Stany Zjednoczone uważają jednak, że do światowego porozumienia może dojść najszybciej w połowie przyszłego roku na konferencji w Bonn lub dopiero na COP16 w grudniu przyszłego roku w Meksyku. Potwierdziły tym samym głośno to, o czym mówiono od kilku tygodni: Kopenhaga nie przyniesie przełomu w negocjacjach w sprawie porozumienia zastępującego protokół z Kioto. Jedną z przyczyn jest brak ratyfikacji przez amerykański Senat przedłożonej mu ustawy o ustanowieniu limitów emisji dwutlenku węgla. Drugim państwem, które przeciwstawia się porozumieniu w Kopenhadze, są Chiny – numer jeden na globalnej liście emitentów CO2. Kraj ten naciska na ustanowienie globalnego funduszu finansowania nowoczesnych technologii w krajach rozwijających się.
Tymczasem w sprawie funduszu Unia Europejska jest podzielona. Polska i grupa państw Europy Środkowo-Wschodniej sprzeciwiają się ustanowieniu składki na fundusz na podstawie wielkości emisji CO2. Groziłoby to Polsce płaceniem 600 – 800 mln euro rocznie.