WIG20 stracił w poniedziałek 3,5 proc. Podobna przecena dotknęła też zachodnioeuropejskich giełd. Frankfurcki DAX oraz mediolański FTSE MIB spadały późnym popołudniem nawet o ponad 5 proc. Euro już piąty dzień z rzędu osłabiało się wobec dolara. Słabł również złoty. Za franka płacono po południu 3,82 zł, euro kosztowało 4,20 zł, a dolar 2,99 zł (najwięcej od stycznia).

Rentowność greckich rocznych bonów skarbowych przekroczyła 80 proc., a obligacji dwuletnich sięgnęła blisko 50 proc. O ucieczce inwestorów do bezpiecznych przystani świadczyło choćby to, że rentowność niemieckich obligacji dziesięcioletnich spadła do rekordowo niskiego poziomu 1,9 proc., a włoskich papierów przekroczyła 5,5 proc. Tylko 0,7 pkt proc. dzieli ją od pobitego w sierpniu rekordu, po którym EBC zaczął skupować włoski dług.

Wyrazem niepokoju inwestorów jest również wzrost kosztu polskich CDS, czyli instrumentów finansowych chroniących przed skutkami bankructwa dłużnika. Wzrósł on do 236 pkt bazowych (najwięcej od kwietnia 2009 r.). – Koszt naszych CDS jest w tej chwili dość absurdalny, większy niż w przypadku większości państw Azji i Ameryki Łacińskiej. Niewiele teraz mówi inwestorom. Mamy jakąś dysfunkcję na rynku – uważa wiceminister finansów Dominik Radziwiłł.

Niepokój na rynku jest związany z kryzysem w strefie euro oraz obawami przed recesją w rozwiniętych gospodarkach. Rynkowy pesymizm udziela się m.in. szefom wielkich instytucji finansowych. – Nową normą jest zmienność i niepewność nie tylko co do sytuacji na rynkach, ale i przyszłości branży finansowej. Wszystko to przypomina mi jesień 2008 r., choć teraz europejski system bankowy jest lepiej dokapitalizowany i mniej zależny od krótkoterminowej płynności – mówi Josef Ackermann, prezes Deutsche Banku. Ostrzega, że wiele europejskich banków bez pomocy publicznej nie da sobie rady z odpisami na państwowym długu możliwymi w przypadku dalszej eskalacji kryzysu w strefie euro.