Raje też mają swoje zmartwienia. Thomasa Jordana, szefa Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) martwi presja na aprecjację franka spowodowana napływem obcego kapitału szukającego bezpiecznego schronienia, a za takie w oczach inwestorów uchodzi Szwajcaria. SNB stara się utrzymać kurs franka wobec euro na poziomie nie niższym aniżeli 1,20 CHF i kiedy zachodzi taka potrzeba kupuje euro by podbić kurs wspólnej waluty.

Ten sam problem mają Duńczycy, dlatego Jordan wnikliwie przygląda się ich taktyce. Niedawno tamtejszy Nationalbanken ściął oprocentowanie certyfikatów depozytowych i obecnie jest ono ujemne. – Można bezpiecznie założyć, że szwajcarski bank centralny bacznie przygląda się temu, co robią duńscy koledzy – uważa Maxime Botteron, ekonomista Credit Suisse, drugiego co do wielkości banku komercyjnego w Szwajcarii. Jego zdaniem, jeśli sytuacja pogorszy się, czyli kiedy frank zacznie się umacniać, wówczas SNB może do ujemnego poziomu ściąć oprocentowanie depozytów banków komercyjnych na żądanie.

Jean-Pierre Danthine, wiceprezes Szwajcarskiego Banku Narodowego, niedawno powiedział, że sprowadzenie oprocentowania do poziomu ujemnego może zostać rozważone jeśli będą to uzasadniać okoliczności. Z kolei Thomas Jordan w wywiadzie dla niemieckiej gazety ekonomicznej „Handelsblatt" zadeklarował, że bank centralny Szwajcarii nie wyklucza żadnych kroków, które mogą zostać podjęte by osłabić franka.

Kiedy Nationalbanken ściął oprocentowanie depozytów poniżej zera zaczęły się one zmniejszać, natomiast w Szwajcarii w tygodniu kończącym się 20 lipca osiągnęły rekordowy poziom 261,4 miliarda franków. Rezerwy walutowe SNB na koniec czerwca wynosiły 364,9 mld franków wobec 305,9 mld na koniec maja. Według specjalistów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), frank wobec euro jest przewartościowany o 36 proc., zaś duńska korona o 24 proc. To wielki problem dla eksporterów obu krajów, gdyż ich przychody ze sprzedaży na rynkach zagranicznych przeliczane na walutę krajową są mniejsze.