Przystąpienie do strefy euro mogłoby przyspieszyć tempo wzrostu polskiej gospodarki, ale tylko pod pewnymi warunkami, które nie zostaną szybko spełnione, np. jak uzdrowienie finansów publicznych. Taką tezę postawił NBP w opublikowanym w czwartek raporcie.

Poprzednia taka publikacja ukazała się w 2009 r. i zawierała kompleksową analizę skutków zamiany złotego na euro. Najnowszy raport nie ma takich ambicji: wskazuje tylko na reformy, zarówno w Polsce, jak i w unii walutowej, które są potrzebne, aby polska gospodarka mogła rzeczywiście skorzystać na przyjęciu euro.

To podejście wpisuje się w ostatnie wypowiedzi polityków. Minister finansów Mateusz Szczurek w ubiegłym tygodniu wskazywał, że korzyści ekonomiczne z tytułu przyjęcia euro wydają się dziś mniejsze niż w 2004 r. Z kolei  szef MSZ Grzegorz Schetyna podkreślał niedawno, że zanim Polska przyjmie euro, musi dokończyć reformowanie gospodarki i upewnić się, że unia walutowa jest stabilna i bezpieczna.

Raport NBP nie porusza politycznych aspektów przyjęcia wspólnej waluty, takich jak ten, że mogłoby to zwiększyć wpływ Polski na kluczowe decyzje w UE. – Kraje z południa Unii nie mają dziś wiele do powiedzenia, choć są w strefie euro. Polska, będąc poza nią, ma znacznie większy wpływ. Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej będzie przewodniczył obradom szczytów strefy euro, a stanowisko to objął dzięki temu, że Polska jest w dobrej kondycji gospodarczej, do czego – paradoksalnie – przyczynia się fakt, że nie jest w strefie euro – wskazuje Stefan Kawalec, były minister finansów.