29 maja 2012 mija 30. rocznica śmierci Romy Schneider
Musiała zostać aktorką. Przyszła na świat w rodzinie, w której ten zawód był tradycją. Matka i ojciec, gdy Romy urodziła się w 1938 roku w Wiedniu, byli znanymi aktorami. Nawet babka grała kiedyś na cesarskim dworze. Nic zatem dziwnego, że Schneider porzuciła naukę w wieku 14 lat i zaczęła grać w filmach. Ta zmiana przyniosła jej ulgę. Przedtem chodziła do rygorystycznej szkoły prowadzonej przez surowe siostry zakonne, które nie rozumiały skorej do fantazjowania dziewczynki. Zadebiutowała w "Kiedy zakwitną białe bzy" Ernsta Marischki. Jednak o Schneider zrobiło się głośno w 1955 roku, gdy reżyser obsadził ją jako przyszłą cesarzową Elżbietę Habsburżankę w "Sissy". Romy miała wówczas 17 lat. Zachwycała świeżością, delikatnością, wydawała się radośnie beztroska. Ale po dwóch kolejnych częściach cyklu miała dość wizerunku słodkiego niewiniątka. Poza tym spotkała miłość swojego życia - Alaina Delona. Poznali się na planie filmu "Christine" (1958) i po zakończeniu zdjęć wyjechali razem do Paryża. Ich związek bulwersował konserwatywnych Austriaków. Prasa w kraju donosiła o moralnym upadku grzecznej "Sissy", która znalazła się w szponach rozpustnika, nazywanego "francuskim kogucikiem".
Tymczasem Romy dojrzewała jako kobieta i aktorka. Po "Boccacio '70" Federica Felliniego, Mario Monticellego i Vittoria De Siki (1962) wyjechała do Hollywood. Tam zagrała m.in. w "Procesie" Orsona Wellesa i "Kardynale" Otto Premingera. I nagle dostała potężny cios, po którym nigdy się nie otrząsnęła - z Francji przyszła wiadomość, że Delon ją zostawił. Była zrozpaczona. Wróciła do Europy. "Nie ma nic zimniejszego od martwej miłości" - mówiła po rozstaniu. Podcięła sobie żyły, ale ją odratowano. Zaczęły się nerwice. Moment uspokojenia przyszedł w 1966 roku. Wyszła wtedy za mąż za starszego od siebie reżysera Harry'ego Meyena. Urodził się syn David. Dzięki temu znowu zabłysnęła na dużym ekranie. "Basen" (1968), zmysłowy dramat Jacques'a Deraya, a zwłaszcza "Okruchy życia" (1969) Claude'a Sauteta, gdzie partnerował jej Michel Piccoli, uczyniły z aktorki gwiazdę europejskiego kina. Zachwycała w "Cezarze i Rozalii", "Ludwigu" (oba z 1972 roku). Kariera kwitła, a małżeństwo z Meyenem rozpadało się. Romy popadła w depresję, była coraz bardziej uzależniona od leków i alkoholu. Rozwiedli się w 1975 roku, ale kolejne ciężkie przeżycia tylko wzbogaciły jej aktorstwo. Otrzymała dwa Cezary: za "Najważniejsze to kochać" (1975) i "Prostą historię" (1978). Odbierając drugą nagrodę, mówiła do dziennikarzy: "Wszystkie złe cienie oddaliły się; cień mężczyzn, którzy powtarzali, że mnie kochają, a którzy w rzeczywistości nic mi nie dali... Nigdy nie byłam tak szczęśliwa". Poślubiła już wtedy młodszego od siebie Daniela Biasiniego. Na świat przyszła ich córka Sarah. Jednak psychicznie nigdy nie wyszła na prostą.
W1979 roku dowiedziała się, że były mąż, Harry Meyen, powiesił się, a sama walczyła z nowotworem nerki. W końcu załamaną, cierpiącą kobietę spotkał największy cios. W1981 roku w makabrycznym wypadku zginął syn David. Rok później 44-letnią Romy Schneider znaleziono martwą w pokoju hotelowym. Lekarz stwierdził zawał. Prasa dopatrywała się samobójczej śmierci. "Adieu, moja laleczko! Tak zawsze Ciebie nazywałem... Mówiłaś? Nie wiem, co mam robić w życiu, ale w filmie potrafię wszystko" - żegnał ją Alain Delon.