Nowy film o zatopieniu przez rosyjski okręt podwodny pod koniec wojny na Bałtyku statku „Wilhelm Gustloff” z 10 tysiącami uchodźców na pokładzie obejrzało we wtorek na specjalnym pokazie w Berlinie wielu polityków, z Angelą Merkel na czele. Czy wywoła on nową dyskusję o niemieckich ofiarach wojny?
Film zaczyna się od komentarza, że to Niemcy rozpętały zbrodniczą wojnę. Kończy sceną, w której zrozpaczona matka przytula dwa małe zawiniątka w porcie w Świnoujściu, gdzie przewieziono wyłowione z morza ciała ofiar. Są dramatyczne obrazy akcji ratunkowej, jest historia miłosna i teza, że na pokładzie znajdował się zdrajca.
Miał nim być radiooperator, który w rosyjskiej niewoli podobno zobowiązał się do współpracy z wrogiem. Jego intryga miała sprawić, że na statku zapalono światła pozycyjne, które zauważył kapitan radzieckiego okrętu podwodnego. Niemieccy historycy szukają w rosyjskich archiwach dowodów na potwierdzenie tej tezy. Tragedii „Gustloffa” nie przeżyło 9 tysięcy uchodźców, którzy w ostatnim dniu stycznia 1945 roku zdołali dostać się na pokład potężnego statku pasażerskiego.
Byli przekonani, że opuszczają piekło na ziemi, jakie gotuje im Armia Czerwona. Dwie radzieckie torpedy przekreśliły te plany.Film zostanie pokazany w programie drugim telewizji publicznej, która liczy na pobicie rekordów oglądalności. Dotychczasowy padł przed rokiem, gdy 13 milionów widzów śledziło losy exodusu Niemców z Prus Wschodnich w filmie „Ucieczka”.
Nowy rekord jest tym bardziej prawdopodobny, że trwa dyskusja na temat upamiętnienia ofiar ucieczek i przymusowych wysiedleń Niemców. Zapadły już pierwsze decyzje dotyczące budowy w Berlinie muzeum pamięci wysiedlonych, tzw. widocznego znaku. – Nie oczekuję po tym filmie dyskusji podobnej do tej, jaka wybuchła po publikacji książki Güntera Grassa „Idąc rakiem”, która opowiada także o tragedii „Gustloffa”. Wszystko zostało już powiedziane. W Niemczech panuje powszechna zgoda w kwestii tego, że niemieckie ofiary były rezultatem zbrodniczej wojny Hitlera. Nie ma o co się spierać – przekonuje Arnulf Baring, niemiecki historyk. Podobnie sądzi Markus Meckel, deputowany SPD.