Swoją ojczyznę budowali na pustkowiu, tak jak bohaterowie filmu „Zakotwiczeni w ziemi” Gady Castela. Przyjechali do Izraela z Europy, pełni nadziei i zapału. Syjonistyczne idee wcielali w życie, tworząc kibuce, czyli spółdzielcze, samowystarczalne osady. Wcześniej, przed II wojną światową, całym światem Żydów z centralnej, wschodniej i zachodniej Europy były sztetle, małe miasteczka, w których życie płynęło zgodnie z naukami Tory i Talmudu, najwyższym autorytetem cieszył się miejscowy rabin.
Rozmawiano w jidysz. Żydzi z diaspory swobodnie porozumiewali się nim w domach, bez potrzeby używania hebrajskiego, który był zarezerwowany dla obrządków religijnych. Jidysz nie tylko ułatwiał codzienną egzystencję. Był także esencją żydowskiej kultury. W tym języku kręcono filmy, opowiadano szmoncesy, śpiewano piosenki.
O tych ostatnich opowiada belgijska „Żydowska dusza” Nathalie Rossetti i Turi Finocchiaro. – Piosenki w jidysz były niezwykle zróżnicowane – mówi twórcom filmu Miriam Fuks, jedna z bohaterek dokumentu. – Niektóre opisywały rewolucyjne nastroje, inne były pacyfistyczne. Jeszcze inne dotyczyły miłości i religii. Słowem – świetnie wyrażały złożoną żydowską tożsamość. Niestety, wszystko umarło wraz z rozpętaną przez Hitlera wojną. To było jego jedyne zwycięstwo. Zniszczył sztetl, a wraz z nim kulturę jidysz.
Dziś ona powraca – właśnie w postaci piosenek. Rossetti i Finocchiaro pokazują, że artyści z różnych zakątków Europy chętnie śpiewają w języku Żydów ze sztetli. Jidysz znów staje się częścią europejskiego folkloru.
Jednak nie odrodził się w Izraelu. – Kiedy powstało państwo żydowskie, jidysz stał się tabu – tłumaczy Fuks. – Pokolenie, które doświadczyło Zagłady, traktowało związaną z nim kulturę jako oznakę słabości.