Rz: Podkreśla pan, że jest przede wszystkim pisarzem. Dlaczego więc zdecydował się pan pracować nad filmem?
Etgar Keret: – Nigdy nie zamierzałem zostać reżyserem. Tak wyszło. Moja żona Shira Geffen napisała swój pierwszy scenariusz. Nie miała żadnego doświadczenia, ponieważ jest poetką i wcześniej współpracowała wyłącznie z teatrem. Kiedy skończyła, przeczytałem tekst i naprawdę się w nim zakochałem. Potem wysłaliśmy scenariusz do kilku izraelskich reżyserów, których znamy i cenimy. Niestety, nikt z nich nie zrozumiał, o co autorce chodziło. Wszyscy ocenili rzecz jako dość dziwną. Zasugerowali też żonie, aby się nie zniechęcała i w przyszłości napisała coś nowego, innego. Zirytowałem się i powiedziałem: „Na co nam reżyserzy?! Dajmy sobie z nimi spokój i sami zróbmy ten film!”. Zatem najkrótsza odpowiedź na pańskie pytanie brzmi: wyreżyserowałem film, bo chciałem go zobaczyć. Ale na tym koniec!
Skąd pewność, że nie stanie pan już więcej za kamerą?
Sam nie wiem. Jako pisarz czuję się pewnie. Jako reżyser – o wiele mniej. Zdaję sobie sprawę, że potrafiłbym przenieść na ekran tylko określone scenariusze. Takie, które od początku do mnie przemawiają. Jednak doświadczenie, jakiego nabyłem, realizując „Meduzy”, uważam za bardzo cenne. Praca na planie jest tak różna od pisania! Poznaje się ludzi, współpracuje z nimi i wiele od nich uczy. Czasem efekt ich starań mnie zaskakiwał. Bywałem niezadowolony, ale tylko z początku. Potem dochodziło do mnie, że zmiana pierwotnych założeń może przecież wyjść na dobre. Była to więc wspaniała przygoda. Ale chyba nie zdecyduję się na karierę reżysera.
Podczas naszej ostatniej rozmowy wspomniał pan o dokonanej w Stanach przez Gorana Dukicia ekranizacji noweli „Pizzeria »Kamikaze«”. Film wszedł na ekrany pod tytułem „Wristcutters: a love story”. Jak go pan ocenia?