Jestem błaznem, który przemyca prawdę

Rozmowa: Etgar Keret, izraelski prozaik, o przygodzie z reżyserią, powrotach do Polski i dowcipie, który pozwala uciec od rozpaczy

Publikacja: 17.04.2008 19:53

Jestem błaznem, który przemyca prawdę

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Podkreśla pan, że jest przede wszystkim pisarzem. Dlaczego więc zdecydował się pan pracować nad filmem?

Etgar Keret: – Nigdy nie zamierzałem zostać reżyserem. Tak wyszło. Moja żona Shira Geffen napisała swój pierwszy scenariusz. Nie miała żadnego doświadczenia, ponieważ jest poetką i wcześniej współpracowała wyłącznie z teatrem. Kiedy skończyła, przeczytałem tekst i naprawdę się w nim zakochałem. Potem wysłaliśmy scenariusz do kilku izraelskich reżyserów, których znamy i cenimy. Niestety, nikt z nich nie zrozumiał, o co autorce chodziło. Wszyscy ocenili rzecz jako dość dziwną. Zasugerowali też żonie, aby się nie zniechęcała i w przyszłości napisała coś nowego, innego. Zirytowałem się i powiedziałem: „Na co nam reżyserzy?! Dajmy sobie z nimi spokój i sami zróbmy ten film!”. Zatem najkrótsza odpowiedź na pańskie pytanie brzmi: wyreżyserowałem film, bo chciałem go zobaczyć. Ale na tym koniec!

Skąd pewność, że nie stanie pan już więcej za kamerą?

Sam nie wiem. Jako pisarz czuję się pewnie. Jako reżyser – o wiele mniej. Zdaję sobie sprawę, że potrafiłbym przenieść na ekran tylko określone scenariusze. Takie, które od początku do mnie przemawiają. Jednak doświadczenie, jakiego nabyłem, realizując „Meduzy”, uważam za bardzo cenne. Praca na planie jest tak różna od pisania! Poznaje się ludzi, współpracuje z nimi i wiele od nich uczy. Czasem efekt ich starań mnie zaskakiwał. Bywałem niezadowolony, ale tylko z początku. Potem dochodziło do mnie, że zmiana pierwotnych założeń może przecież wyjść na dobre. Była to więc wspaniała przygoda. Ale chyba nie zdecyduję się na karierę reżysera.

Podczas naszej ostatniej rozmowy wspomniał pan o dokonanej w Stanach przez Gorana Dukicia ekranizacji noweli „Pizzeria »Kamikaze«”. Film wszedł na ekrany pod tytułem „Wristcutters: a love story”. Jak go pan ocenia?

Spodobał mi się. Uważam, że rola Toma Waitsa to absolutna rewelacja. Nigdy bym nie pomyślał, że Waits, który jest moim idolem, będzie kiedykolwiek wypowiadał napisany przeze mnie tekst. A tu proszę: marzenia się spełniają. Film zebrał dobre recenzje – m.in. w „New York Timesie”. Niestety nie wiem, czy trafi do dystrybucji w Europie.

Pańska rodzina ma polskie korzenie. Kilkakrotnie odwiedził pan nasz kraj. Jakie uczucia towarzyszą tym wizytom?

Lubię do was przyjeżdżać. Nie sądzę, by miało to jakikolwiek związek z przeszłością moich rodziców, ale w Polsce czuję się swobodnie. Nawiązywanie znajomości przychodzi mi u was o wiele łatwiej niż na zachodzie Europy czy w Stanach Zjednoczonych. Ludzie Zachodu wydają mi się bardziej zdystansowani, powściągliwi. Tymczasem gdy kogoś spotykam w Polsce, Chorwacji czy innych krajach dawnego bloku socjalistycznego, gadamy przez pół godziny, a potem dostaję zaproszenie do jego domu na obiad. Coś podobnego przydarza mi się jeszcze tylko w Izraelu.

W Polsce młode pokolenie otwiera się na żydowską tradycję i kulturę. Organizowane są festiwale, takie jak Żydowskie Motywy. Czy izraelska młodzież także interesuje się naszą literaturą, filmem i muzyką?

Obawiam się, że wielu Izraelczykom Polska wciąż przywołuje przede wszystkim pamięć o Holokauście. To z pewnością nie ułatwia porozumienia ani poznania. Myślę, że minie jeszcze wiele czasu, zanim Izraelczycy wyzwolą się od tych skojarzeń i zaczną postrzegać wasz kraj jak, dajmy na to, Francję czy Anglię.

Pomówmy o literaturze. Uważam, że już w pańskim debiutanckim zbiorze opowiadań „Rury” da się zaobserwować łączenie komedii z tragedią.

Rzeczywiście. Te dwa gatunki bez przerwy przeplatają się w naszym życiu. Nikt nie zdoła uciec od rozpaczy. Jedyną bronią, jaką możemy pokonać ogarniający nas smutek, jest poczucie humoru.

Amos Oz, kandydat do literackiego Nobla i autor, którego pan podziwia, zauważył w jednym ze swych esejów, że pisarz powinien być czarownikiem swojego plemienia, który pociesza współbraci i uwalnia ich od demonów przeszłości. Czy taką rolę chciałby pan odgrywać?

Cóż, każdy pisarz stawia sobie inne zadania. Bez dwóch zdań Amos Oz jest czarownikiem naszego plemienia. Ja utożsamiam się raczej z postacią błazna – trefnisia, który zabawia dwór żartami. Tyle że w tych żartach przemyca prawdę, której ani król, ani królowa nie chcieliby poznać. Z całą pewnością nie jestem czarodziejem, nie mam takich talentów. Ale przecież błazen także spełnia pożyteczną rolę – opowiadając anegdoty, może przed czymś przestrzec.

Ciekawi mnie, jak powstaje opowiadanie. Co jest na początku: podpatrzony obraz, idea, urywek zasłyszanego gdzieś dialogu?

Idea – niezwykle rzadko. Raczej obraz, na przykład dwojga ludzi w określonym miejscu i czasie. Ta wizja już ze mną zostaje. Mam ją pod powiekami. Ale kiedy opowiadam o tym znajomym, nie rozumieją, co takiego w tym zobaczyłem. Pisanie to właśnie proces polegający na odkrywaniu przyczyn, dla których nie możemy się od czegoś uwolnić.

Urodził się w 1967 r. w Tel Awiwie. Jest jednym z najlepszych pisarzy średniego pokolenia w Izraelu. Debiutował w prasie w 1991 r. Krytycy porównywali go do Cortazara, Viana i Topora, nazywali izraelskim Quentinem Tarantino. Każda jego książka staje się bestsellerem. Keret tworzy też komiksy i scenariusze filmowe.

W swoim dorobku ma nawet musical. Wykłada w Wyższej Szkole Filmowej w Tel Awiwie. W Polsce ukazały się trzy zbiory opowiadań: „Gaza blues” i „Pizzeria »Kamikaze«” (Świat Literacki) oraz „8% z niczego” (WAB).

Rz: Podkreśla pan, że jest przede wszystkim pisarzem. Dlaczego więc zdecydował się pan pracować nad filmem?

Etgar Keret: – Nigdy nie zamierzałem zostać reżyserem. Tak wyszło. Moja żona Shira Geffen napisała swój pierwszy scenariusz. Nie miała żadnego doświadczenia, ponieważ jest poetką i wcześniej współpracowała wyłącznie z teatrem. Kiedy skończyła, przeczytałem tekst i naprawdę się w nim zakochałem. Potem wysłaliśmy scenariusz do kilku izraelskich reżyserów, których znamy i cenimy. Niestety, nikt z nich nie zrozumiał, o co autorce chodziło. Wszyscy ocenili rzecz jako dość dziwną. Zasugerowali też żonie, aby się nie zniechęcała i w przyszłości napisała coś nowego, innego. Zirytowałem się i powiedziałem: „Na co nam reżyserzy?! Dajmy sobie z nimi spokój i sami zróbmy ten film!”. Zatem najkrótsza odpowiedź na pańskie pytanie brzmi: wyreżyserowałem film, bo chciałem go zobaczyć. Ale na tym koniec!

Pozostało 82% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu