Oba filmy zrealizowali operatorzy. Jarosław Żamojda próbował kilku gatunków, zanim podjął się reżyserii „Skorumpowanych”. Sensacyjne „Młode wilki” przyniosły mu nagrodę za debiut w Gdyni. Później było już gorzej. „Sześć dni Strusia” – film dla młodzieży z elementami science fiction, a zwłaszcza thriller „Rh +” mogłyby z powodzeniem kandydować do Złotych Malin. Grzegorz Kuczeriszka zadebiutował „Porą mroku” w roli reżysera. Fabuły ich filmów są banalne. Liczy się tylko akcja.
W „Skorumpowanych” polska policja przechwytuje narkotyki, które rosyjska mafia szmugluje z Bałkanów do Europy Zachodniej. Nad Wisłę przybywają więc dwaj rosyjscy gangsterzy, by odzyskać towar, co jest okazją do zaprezentowania scen walki wręcz i samochodowego pościgu.
Natomiast w „Porze mroku” kilkoro młodych ludzi trafia na teren starej fabryki na Dolnym Śląsku, gdzie stają się ofiarami mrocznych eksperymentów.
Zarówno Żamojda, jak i Kuczeriszka odwołują się do amerykańskich schematów kina popularnego – tyle że z różnych epok.
Oglądając „Skorumpowanych”, miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. We współczesnym kinie akcji standardy wyznaczają opowieści o przygodach agenta Jasona Bourne’a. Tymczasem film Żamojdy jest nieudolną kalką obrazów ze Stevenem Seagalem i Jeanem-Claudem Van Dammem z lat 80. i 90. W tamtych fabułach chodziło o to, żeby głównym bohaterem uczynić osiłka, który w ekwilibrystyczny sposób przetrzepie skórę przeciwnikom. Zero myślenia, maksimum bijatyki.