Nikt mnie nigdy nie namawiał, żeby realizować sequel takiego tytułu jak „1941”, słyszałem pytania o dalsze przygody E. T., ale one przycichły mniej więcej pięć lat po premierze. Natomiast o „Indianę” widzowie dopominali się przez kilkanaście lat. Długo się opierałem, bo miałem wrażenie, że nie mamy dobrego scenariusza. Ale w końcu ustąpiłem, gdyż dostałem tekst Davida Koeppa. Od razu pomyślałem, że nakręcę ten film tak, by wyglądał jak najbardziej realistycznie. Odrzuciłem techniki cyfrowe, blue boxy i współczesne efekty specjalne. Aktorzy grali w autentycznej scenerii – takiej, jaką widzowie zobaczą na ekranie. Myślę, że dzięki temu mogli odnaleźć w sobie więcej emocji. Chcieliśmy, żeby magia filmu brała się życia, nie z komputera.

Pracowałem po raz dziesiąty z tą samą ekipą. To mi bardzo pomogło. No i cieszę się, że los znów mnie zetknął z Harrisonem Fordem. Każdy reżyser, w którego filmie on gra, musi czuć się szczęśliwy.