[b]RZ: Śledzi pan to, co dzieje się w najnowszym polskim kinie?[/b]
[b]Janusz Kijowski:[/b] Całe swoje życie filmowe poświęcałem debiutom i debiutantom, pomagałem początkującym filmowcom, z myślą o nich tworzyłem Studio Irzykowskiego. Doczekałem chwili tworzenia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który nareszcie w polskim systemie dotowania filmów stworzył odrębne tzw. okienka finansowania. Początkujący twórcy nie muszą już ustawiać się więc do tego samego „okienka”, co Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi, Feliks Falk albo Filip Bajon. Młodzi korzystają z mniejszych, ale za to pewnych budżetów. W niedawno powstałym Studiu „Młodzi i Film’ im. Andrzeja Munka również mogą powstawać krótsze formy fabularne.
W Stowarzyszeniu Filmowców Polskich pilotujemy razem ze szkołami filmowymi program „30 minut”, stwarzający dodatkową możliwość próbowania swoich sił w fabule. To trudny format, ale i w takich filmach można popisać się swoją wyobraźnią. To wszystko zupełnie zmieniło pejzaż startu zawodowego. Debiutów jest dziś bardzo dużo, od kilku lat nie było takiego boomu filmów krótkich i dłuższych, fabularnych, dokumentalnych i animowanych. Festiwal koszaliński stał się miejscem konfrontacji, można tam zobaczyć, co będzie się działo w polskim kinie za kilka lat, w jakim kierunku pójdzie nasza kinematografia. I chociaż pogniewałem się z kinem pięć lat temu, podjąłem się pracy przy tym festiwalu, bo jest kontynuacją wszystkiego, co robiłem do tej pory – poza własnymi filmami.
[b]Spodobała się panu?[/b]
O, tak. Po obejrzeniu setek zgłoszonych na festiwal filmów uważam, że pejzaż młodego polskiego kina jest ciekawy, rosną nam nowe talenty, osobowości twórcze. Nie wszystkim się uda, oprócz talentu trzeba mieć też w tym zawodzie sporo fartu. Jest spora grupa bardzo interesujących ludzi na ostatnich latach w szkołach filmowych albo absolwentów tych uczelni.