11 tysięcy dolarów, jedna kamera, jeden dom – tak powstał film "Paranormal Activity", który dziś już zarobił w kinach amerykańskich 60 mln dolarów. Horror Orena Peliego, na którym widzowie krzyczą ze strachu, porównywany jest z "Blair Witch Poject" Eduarda Sancheza i Daniela Myricka.
Peli twierdzi, że odkrył receptę na sukces horroru. Po "Psychozie" ludzie bali się wziąć prysznic, po "Szczękach" – kąpać się w oceanie, po "Blair Witch Project" – wejść do lasu. – Musiałem zrobić swój film tak, by widzowie bali się spać we własnych łóżkach – mówi. Młoda, zamożna para wprowadza się do nowego domu na przedmieściach miasta. Ale od pierwszej chwili Katie i Micah mają dziwne przeświadczenie, że nie są sami. Dziwny lokator uaktywnia się w nocy, a jego obecność szczególnie silnie czuje dziewczyna. Micah, chcąc wyjaśnić tajemnicę, instaluje w sypialni cyfrową kamerę. Jednak paranormalne zjawiska ciągle się nasilają.
[srodtytul]Z życia wzięte [/srodtytul]
Oren Peli, specjalista od gier wideo i programowania animacji, nakręcił "Paranormal Activity" w 2006 roku. Twierdzi, że sam przeżył podobną historię. Razem ze swoją dziewczyną kupił dom, w którym działy się dziwne rzeczy: nocami słychać było hałasy, z półek spadały przedmioty.
Peli zarządził remont, wymianę podłóg i uporządkowanie piwnic, ale uznał, że to jest pomysł na film w stylu "Blair Witch Project." Często powołuje się na ten film. – Chciałem, by podobnie jak w "Blair Witch Project" na ekranie było jak najmniej krwi – mówi. – Dźwięk też musiał być delikatny, nienachalny. Nagraliśmy przeróżne brzdęki i dudnienia. To wystarczyło, by stworzyć odpowiednią atmosferę. A w wielu scenach panuje całkowita cisza, która nie rozprasza widza i zmusza go do skupienia uwagi na każdym szczególe i pojawiającym się nagle odgłosie.